Waldemar Zawodziński
Scenograf, reżyser
Wywiady
ID-002631.doc
 
2008-MM-DD
Szlachetni barbarzyńcy
 
M.K.: Skończył się sezon. Był dla „Jaracza” udany, wnosząc choćby po liczbie Złotych Masek, choć różnie go oceniano…
 
W.Z.: Bywa, że spektakle źle przyjęte na premierach przez część krytyków, zyskują potem znakomite oceny. Tak było w dwóch przypadkach w minionym sezonie. Tytuły te zresztą zaczną niedługo festiwalowe życie. Jestem pewien, że nic nie daje ani widzom, ani teatrowi taki sposób etykietowania przedstawienia w mediach, z którego nic nie wynika, poza nader łatwo serwowanymi opiniami, zarówno entuzjastycznymi, jak i potępiającymi. Recenzja nie może być ferowaniem wyroku, a język kąśliwy, często obraźliwy, dawać dowodu przyjemności w „pogrążaniu teatru”. Mądrzej jest być przewodnikiem potencjalnego widza niż dyktatorem.
 
M.K.: Łódzki „Jaracz” kończy 120 lat. Jaki będzie ten jubileuszowy sezon?
 
W.Z.: W każdym sezonie, także jubileuszowym, najważniejsze to pozyskać realizatorów, których widzenie świata, wrażliwość, wyobraźnia wnoszą nowe wartości, pozwalają stworzyć w teatrze perspektywę silnych indywidualności. Uważam, że dyrektor artystyczny powinien tworzyć Teatr nie w oparciu o koncepcje wypracowane „przy biurku”, sam, lecz poprzez zebranie wokół siebie ludzi twórczych, bo wspólnie się tworzy kształt teatru. A realizatorzy dobierają z zespołu aktorskiego ludzi, z którymi chcą budować przedstawienie. W tym sezonie zobaczymy spektakle reżyserów współpracujących z „Jaraczem” , decydujących o jego programie: Mariusza Grzegorzka, Jacka Orłowskiego oraz Grzegorza Wisniewskiego, Anny Augustynowicz, Małgorzaty Bogajewskiej, Piotra Kruszczyńskiego czy Agaty Dudy-Gracz.
 
M.K.: Balkon w reżyserii Agaty Dudy-Gracz wywołał niebywałe zainteresowanie ogólnopolskiej krytyki…
 
W.Z.: Rzeczywiście wyrasta ona na jedną z ciekawszych reżyserskich osobowości, a jej spektakl cieszy się ogromnym powodzeniem, zwłaszcza wśród młodych widzów. To bardzo dobrze, bo mnie chodzi szczególnie o młodego widza, dojrzały jest już ukształtowany, trzeba go tylko uszanować. Na niektóre spektakle w czasach licealnych i studenckich „chodziło się” wielokrotnie, a dużo kwestii np. z Operetki Gombrowicza w reżyserii Dejmka znałem ze sceny na pamięć. Gdy słyszę, że młodzi ludzie przychodzą, a potem zabierają do teatru swoich przyjaciół, wiem, że to widzowie, którzy będą decydować o jakości odbioru sztuki za kilkanaście lat. Agata Duda-Gracz realizuje Otella Szekspira, Jacek Orłowski - Śmierć Iwana Iljicza Tołstoja, z Grzegorzkiem jeszcze nie zdecydowaliśmy, co. Zgłosił kilka propozycji kuszących, ale teraz robi film. Anna Augustynowicz przymierza się do prapremiery Rowerzystów (tytuł roboczy), znakomitej niemieckiej sztuki. Najważniejsze jest być „po słowie” z twórcami. Interesujący reżyserzy, których chcę pozyskać, a którzy chcą coś robić w naszym teatrze, mają najczęściej interesujące propozycje. Gdy zaprasza się ludzi uznanych, trzeba mieć dużą dozę zawierzenia, że ich propozycje będą warte grzechu.
 
M.K.: W pana teatrze odbijają się jak w zwierciadle tendencje i estetyki dominujące we współczesnym teatrze. A więc wielość form scenicznych i inspiracji literackich – od klasyki poczynając, na tekstach publicystycznych kończąc. W jakim właściwie miejscu jest teatr?
 
W.Z.: Interesuje mnie teraz fakt, że reżyserowanie powoduje dość szybkie twórcze wypalanie się. Mamy coraz mniej bardzo dobrych artystów 40, 50, 60-latków. Coraz mniej o sile teatru stanowią artyści dojrzali, nie są też drugim biegunem pozwalającym zachować artystyczną równowagę. Ja sam cieszę się z dyktatu barbarzyństwa młodości. Często niesie on ze sobą duży potencjał, ale rzadko dobry warsztat. Barbarzyństwu młodości towarzyszy często ogromne z siebie ukontentowanie. Ta dezynwoltura, tupet młodych twórców dają napęd teatrowi. Ich bezwzględność, negowanie autorytetów nie mają jednak mocnej opozycji w twórcach dojrzałych, a tylko w zderzeniu tych sił może rodzić się nowa jakość. Oczywiście można wymienić kilka znakomitych nazwisk starszych reżyserów. Ale z drugiej strony – ilu z twórców młodych wpisze się w teatr trwale?
 
M.K.: Młody teatr to głównie i młoda literatura. Czy coś zostanie po dziesiątkach prób literackich przenoszonych na scenę, czy to przejściowe mody?
 
W.Z.: Dość trudno, jak myślę, byłoby wskazać utwory teraz powstające, które przejdą próbę czasu. Sądzę jednak, że zostaną zauważone jako zjawisko mówiące o tendencjach młodego teatru, jego programie, gustach, stylach. To procesy złożone. I to chyba jest istotniejsze niż czy dany utwór będzie dalej święcił triumfy za 30, 40 lat. Najpewniej nie. Często robi się zarzut teatrowi, że w prezentacji współczesnej dramaturgii pokazuje się rzeczy literacko wątpliwe. Kiepskie. Ale może to jest charakterystyczne dla oglądu dzisiejszego świata, że wybiera się utwory dotykające ważnych problemów? Może nie znajdujemy ich w utworach z wyższej półki literackiej? Na szczęście Teatr nie jest skowany, sięga po to, co mu jest potrzebne doraźnie. Nie wiemy, jak sita czasu przesieją. Często przecież kierujemy się w stronę rzeczy, które poprzednie pokolenia uznały za wątpliwe. Rodzi się więc pytanie, do czego będą wracać następne generacje twórców. Zapewne w tym kulturowym śmietniku znajdą dla siebie utwory, które okaż się dla nich ważne. A my, być może, będziemy tymi wyborami zdumieni.
 
M.K.: jak pracuje się dyrektorowi artystycznemu w tym tyglu najróżniejszych sprzeczności?
 
W.Z.: Myślę, że istota kierowania zespołem ludzi w teatrze od lat się nie zmienia. W pierwszym okresie transformacji dominowała wiara, że będzie lepiej, trzeba było walczyć, by jak najwięcej ocalić. Dziś mamy do czynienia z paradoksem: jest tyle i tyle pieniędzy na prowadzenie teatru i to ma wystarczyć. A powinno się zadać podstawowe pytanie: ile trzeba minimum, by prowadzić instytucję artystyczną, nie bijąc głową w mur. Bez przerwy borykamy się z problemami natury materialnej. Tak będzie, dopóki się nie zmieni myślenia o roli sztuki. To absolutnie wyjątkowa profesja. A u nas jej ludzie żyją nędznie. Pieniądz jest formą uznania. W dalszym ciągu jednak artystów się nie ceni. Elita twórcza powinna być traktowana po książęcemu.
Dawniej w Łodzi było dużo źródeł zarobkowania. Ogromny rynek, film, telewizja, dubbing. W porównaniu z innymi ośrodkami zarabiamy mniej,. A mamy znakomitych aktorów, realizatorów. Nie umiemy ich docenić. I my chcemy zostać stolicą kulturalną Europy?!
 
Z Waldemarem Zawodzińskim rozmawiała Małgorzata Karbowiak
„Kalejdoskop” nr 9/2008 wrzesień
 
 
 
 
 
 
ID-002632.doc
 
2009-08-28
Bo najważniejsi są twórcy
 
O nowym sezonie w łódzkim Teatrze im. Jaracza, o rozmowie z widzem, o roli sztuki, tematach podejmowanych na scenie, atrakcyjnych premierach i znakomitych reżyserach Dariuszowi Pawłowskiemu opowiada dyrektor artystyczny „Jaracza” – Waldemar Zawodziński
 
D.P.: Czy nowy sezon w Teatrze imienia Jaracza będzie się jakoś szczególnie różnił od poprzednich czy też Teatr po prostu robi swoje?
 
W.Z.: To jest pytanie z gatunku tych najprostszych i najtrudniejszych jednocześnie. W tym sezonie Teatr imienia Jaracza chce poszerzyć swoją ofertę, a tym samym zaproponować więcej tematów do rozmowy z widzem, zająć się większą liczbą spraw i problemów, które nam się wydają ważne. Bo tak widzimy teatr: jako swoistą rozmowę pomiędzy tymi, co są na scenie, a widzami. Przypominam, że mamy teraz kilka scen więcej. Musimy więc myśleć o ogromnej wartości, jaką nasz teatr posiada, czyli wiernej widowni, która się wokół niego skupiła oraz o tej, którą dopiero budujemy, czyli widowni naszych scen regionalnych.
 
D.P.: Czy oczekiwania obu widowni uda się pogodzić?
 
W.Z.: Do pewnego stopnia nawet trzeba. Wyobrażam sobie, że wierna widownia Teatru imienia Jaracza oczekuje od nas i różnorodności, ale i kontynuowania tematów, które już podejmowaliśmy, których przecież nie da się wyczerpać jednym przedstawieniem. Wymaga się od nas oczywiście także reagowania na to, co się dzieje wokół. Jednak myślę, że dzieje się tak dużo i to w tak ogromnym przyspieszeniu, że nie nadążamy z refleksją nad tym wszystkim. Brakuje momentu zatrzymania się, czy skoncentrowania się na danym problemie. Przyzwyczajono nas, żeby spraw dotykać po wierzchu. A Teatr daje szansę reżyserom, aktorom i widzom o wiele bardziej wnikliwego zastanowienia się nad daną rzeczą. Teatr powinien dawać możliwość zaspokojenia potrzeby refleksji, która została w pędzie życia zatupana. Tych spraw do rozważań, o których warto mówić, jest dużo. Jesteśmy teraz dużym, siedmioscenowym teatrem, i nie chcemy go ustawiać w jednym bloku tematycznym.
 
D.P.: Jak więc dokonuje się wyborów? Jak powstaje repertuar?
 
W.Z.: Oczywiście, taki repertuar może powstać przy biurku. Ale jest on czymś niezwykle żywym, jest sumą pracy wielu ludzi tworzących kształt teatru. Ton nadaje szef artystyczny, ale efekt jest sumą wkładu osobowości twórczych: reżyserów, adaptatorów, kompozytorów, scenografów, aktorów i tak dalej. Dlatego najważniejszą sprawą jest pozyskać dla teatru bardzo twórczych ludzi. Ja wierzę w zbiorowe wykreowanie kształtu sezonu, a właściwie szerszej perspektywy. Bo, rzecz jasna, chcemy nasze przedsięwzięcia ujmować w sezony, bo sezonami Teatr żyje, ale często plany, projektowanie drogi teatru, wykraczają poza jeden sezon Trzeba też brać pod uwagę to, że nagle pojawi się sztuka lub kontekst, których wcześniej nie brało się pod uwagę, a one mogą się okazać niezwykle ważne. Bo Teatr musi być gotowy odpowiedzieć na to, co dzieje się na zewnątrz. Nie można usypiać czujności.
 
D.P.: Czyli wszystko zaczyna się od tego, co trapi artystów?
 
W.Z.: Bo najważniejsi są twórcy. To jest suma wielu światów artystycznych, wielu postaw, wielu oglądów rzeczywistości, tego, co dla nich jest istotne. I ta konfrontacja oraz złożenie tych różnorodności, dają ogromne bogactwo. Oczywiście, dokonuje się selekcji, by znaleźć ten tytuł, który daje najwięcej możliwości, by nie tylko poruszał najważniejsze problemy, ale najbardziej zbliżał do tego, co jest istotne. Czyli, żeby teatr potrafił dotknąć Sztuki, zachwycić tym, co Sztuka może dać. By oglądać wszystko to, co jest ważne w języku teatru, jego poetyce, estetyce. To jest przecież miejsce ciągle żywe. A dziś w pogoni za tym, o czym, zapomina się o tym, jak. Teatr musi się też zajmować sobą.
 
D.P.: Dziś modne jest właśnie mówienie o aktualnych tematach. Natomiast najważniejszym tematem chyba pozostaje wciąż człowiek.
 
W.Z.: Trochę jest tak, że często zawężamy propozycje do tego, co się wydaje nam najistotniejsze, a tu okazuje się, że powinna być przestrzeń wyboru dla widza. Jedno jest pewne, że wszystko to, co stawia człowieka w centrum zainteresowania, może wzbudzić zainteresowanie odbiorcy. Ale rzecz w tym, że ten odbiorca to nie jest zbiorowość prosta do zdefiniowania. Zatem im więcej możemy zaoferować, tym szansa na to, że spotkamy się z odzewem, jest większa.
 
D.P.: Pokażmy tę ofertę na konkretnych tytułach. Sezon rozpoczyna się premierą Bram raju Jerzego Andrzejewskiego – sztuką i autorem od długiego czasu nie funkcjonującymi w teatrze.
 
W.Z.: Ostatnio rzeczywiście. Ale ta przypowieść jest bardzo nośna, jest znakomitym materiałem, żeby pokazać na scenie mechanizmy zniewolenia, to, jak zło podszywa się pod dobro. A co za tym idzie to, jak ogromną czujność musimy wykazać, by nie dać się zwieść pozornym wartościom, by nie zostać zmanipulowanym, by nie popaść w fanatyczny stan, w którym zaciera nam się granica, kiedy mistyfikacja staje się rzeczywistością. Wydaje mi się, że jest to utwór, po który twórcy będą ponownie często sięgać. Dlatego, że ta napisana na inną okoliczność sztuka, jest nad wyraz aktualna. Warto też podkreślić, że jest to rzecz napisana niezwykłym, bardzo kunsztownym językiem. To świetnie funkcjonuje na scenie, bo mam wrażenie, iż odczuwamy potrzebę odbicia się od dramatów mówionych językiem kolokwialnym, potocznym w kierunku języka wyrafinowanego, wystylizowanego literacko. To język, którego scena się dopomina.
 
D.P.: Następna premiera to utwór o bardzo intrygującym tytule - Nad.
 
W.Z.: Nad jest bardzo poetyckim utworem, stylizowanym trochę na opowieść biblijną, o winie i karze, o winie niezawinionej, o naszej ucieczce i naszej bezradności, że im bardziej uciekamy, tym bardziej zbliżamy się do naszego przeznaczenia. To o tym, że nie umiemy rozróżnić, czy wypełniamy przeznaczenie, czy od początku jednak kreujemy swój los. Ale przede wszystkim jest to utwór o utracie wiary. Utwór jest kameralny, o dość porażającej fabule, ale mówi p sprawie fundamentalnej i ponadczasowej, że jesteśmy strasznie pogubieni w naszej wierze. Nie mówimy „nie wierzę”, ale nie możemy też powiedzieć „wierzę”. Jesteśmy gdzieś pomiędzy i w dodatku przyzwyczajamy się do tego stanu. I dopiero szczególne sytuacje zmuszają nas do tego, żeby nagle przestać się bać dotknąć tego problemu. Zepchnęliśmy tę sprawę na co dzień gdzieś głęboko, ale to nie jest sprawa marginalna – to jest rzecz fundamentalna. Odsuwamy na bliżej nieokreśloną przyszłość zajęcie się czymś, co tak naprawdę nas konstytuuje, co jest dla nas najistotniejsze. Sztukę napisał polski autor Mariusz Bieliński, a głównego bohatera gra Mariusz Jakus.
 
D.P.: Co dalej?
 
W.Z.: Kolejną pozycją będzie Śmierć Iwana Ilicza Lwa Tołstoja, w reżyserii Jacka Orłowskiego, z Bronisławem Wrocławskim w roli głównej. To kolejny ważny temat. Boimy się śmierci, a jednocześnie cała kultura chowa ją, jakby się jej wstydziła. Ale żeby cokolwiek zrozumieć, żeby być choć odrobinę przygotowanym na to, co nieuchronne, jednocześnie inaczej spojrzeć na własne życie, trzeba tych lęków dotykać. To tekst, który niezmiennie robi wrażenie.
 
D.P.: Ten minorowy nastrój trochę złagodzi Ożenek Gogola.
 
W.Z.: Tak, to kolejny przygotowywany przez nas tytuł, którego chyba reklamować nie trzeba. Powstaje w świetnej obsadzie i w reżyserii, adaptacji oraz scenografii Agaty Dudy-Gracz. To jest obecnie jedna z najciekawszych reżyserek młodego pokolenia, która ma już własny teatralny charakter pisma. Jej siła jest już nie tylko ogromna wrażliwość plastyczna, ale i niezwykła umiejętność pracy z aktorem. To są spektakle, które pokazują nowoczesne aktorstwo, nowe traktowanie materii literackiej, i które są emocjonujące.
 
D.P.: Nad czym jeszcze trwają prace?
 
W.Z.: Zaprosiliśmy jeszcze do przygotowania premier Mariusza Grzegorzka, Annę Augustynowicz, Grzegorza Wiśniewskiego, Barbarę Sass-Zdort, Piotra Kruszczyńskiego, który po raz pierwszy będzie u nas reżyserował. Wśród tytułów są m.in. Produkt Marka Ravenhilla, Hamlet Szekspira, Świętoszek Moliera i Płatonow Czechowa.
 
D.P.: A czy będą nowi aktorzy w zespole aktorskim?
 
W.Z.: Przybywają młodzi. Do naszego zespołu dołączają: Agnieszka Więdłocha, Hubert Jarczak, Marcin Korcz, Tomasz Schuchardt, Ksawery Szlenkier, Krzysztof Wach, Dobromir Dynecki.
 
D.P.: Sceny regionalne rozwijają się bez problemu?
 
W.Z.: Liczymy, że w tym sezonie będzie więcej premier. Musimy myśleć, co możemy na tych scenach pokazać. I nie chodzi o inny repertuar, bo takiego podziału nigdy nie będzie, tylko o sprawy techniczne. Przy powstawaniu nowych przedstawień myślimy już o warunkach panujących na tamtych scenach. I mam nadzieję, że będziemy tam jeszcze silniej obecni.
 
Z Waldemarem Zawodzińskim rozmawiał Dariusz Pawłowski
 
„Dziennik Łódzki’’
dodatek „Kocham Łódź”
Nr 40
Waldemar Zawodziński - Scenograf, reżyser
Biografia
Nagrody
Recenzje
Wywiady
Zdjęcia