Początki jazzu w Łodzi
Historia muzyki jazzowej w Łodzi rozpoczyna się w roku 1945, kiedy to na stare śmiecie do budynku przy ul. Moniuszki 4 wraca Polska YMCA . Organizacja ta wyrosła na gruncie amerykańskim. Powstała w Polsce zaraz po I wojnie światowej i ma na swoim koncie do zapisania ogromnie ważną kartę w rozwoju jazzu po II wojnie.
Okres grania muzyki jazzowej w Łodzi w latach 1945-1949, a potem w dalszych latach do roku 1956 zwykło nazywać się jazzem w katakumbach. Jest to pojęcie o tyle niezbyt ścisłe, iż jazz jednak grano publicznie i nawet bez większego skrępowania. Zwłaszcza dotyczy to okresu do 1948 roku, kiedy to zjednoczyły się dwie partie komunistyczne w jedną i powstała PZPR. Potem w latach 1950-53 do śmierci Stalina - jazz także, a może nawet bardziej był cenzurowany i faktycznie zabroniony.
Ruch jazzowy w naszym kraju jest zjawiskiem późniejszym aniżeli jazzowe życie muzyczne. Ruchowi jazzowemu stanowiącemu wyraz świadomej działalności artystycznej i organizatorskiej dały początek jazz-kluby powstałe przy Polskiej YMCA. Pierwsze były utworzone w Łodzi i Warszawie w roku 1947.
Po przyjeździe jesienią 1949 roku do Łodzi skontaktowałem się z Klubem Melomanów przy Polskiej YMCA. Przed moim przyjściem grali w nim
Marek Szczerbiński-Sart, bracia Suchoccy
Marian i
Tadeusz,
Andrzej Wojciechowski,
Witold Sobociński i inni. Z końcem roku 1949 YMCA uległa rozwiązaniu a wraz z nią Klub Melomanów. Razem z Sobocińskim (perkusja), Wojciechowskim (trąbka), a także dojeżdżającymi z Krakowa
Trzaskowskim – (piano) i Kujawskim (kontrabas), utworzyliśmy zespół, który przyjął nazwę Melomani.
W przeciwieństwie do Klubu Melomanów, w którym w zasadzie dominowała jazzująca muzyka taneczna, nasz zespół był prawdziwie jazzowy, jego bebopowy radiowego pochodzenia repertuar inspirował osiemnastoletni wówczas
Andrzej Trzaskowski. Nowa treść nie przeszkodziła kibicom przylepieniu zespołowi starej firmy. Pod nazwą Melomanów znał nas cały kraj. W rzeczywistości graliśmy na balach w Szkole Filmowej, w knajpach, ale także w prywatnych mieszkaniach.
Stanisław Maurer - adwokat
„W Łodzi Melomani grali w salonach. Rzeczywiście były to autentyczne salony, bowiem ludzie u których odbywały się muzyczne spektakle (można je nazwać jam session) to byli łodzianie, którzy mieszkali od czasów przedwojennych w dużych mieszczańskich mieszkaniach z lśniącymi parkietami, z fortepianem w salonie, a poza tym co chyba było najważniejsze w całej historii, byli to inteligenci łódzcy i to od pokoleń. Główną jednak zaletą owych mieszczan było to, że mieli dzieci w wieku maturalnym lub przedmaturalnym, a dziecko w wieku maturalnym miało w tym czasie blisko 20 lat. Być może rodzice za jazzem nie przepadali, ale ich dzieci tak. Dało to powód do wkroczenia tej muzyki na łódzkie salony. Nie warto nawet wspominać, iż rodzice jazzujących dzieci za władzą ludową nie przepadali stąd też w salonowych spotkaniach odrobina konspiracji dodawała smaczku lubiącym tajemnicze spotkania Polakom”.
Leopold Tyrmand
„Szukamy w jazzie żywych twórczych uczuć. Uczuć artystycznych, które są fundamentem artystycznych wzruszeń odbiorcy sztuki. Prawdziwy powstały z uczuć artystycznych jazz zawsze stwarzał klimat wzruszeń o przebogatej palecie emocjonalnej, od najgłębszej nostalgii po euforyczną radość życia.
Stwarzanie artystycznych wzruszeń wydaje się nam słuszne i dobre, jeżeli nawet zabraknie im filozoficznej głębi”.
Andrzej Wojciechowski
„Państwo Skotniccy, Eckersdorfowie, Karpowiczowie to tylko najważniejsze nazwiska z tego jazzowego okresu.
Okres salonowy obfitował w różnego rodzaju przygody. Z reguły po energicznym dzwonku do drzwi w progu stawali dwaj panowie w niebieskich mundurkach salutując jedną ręką a pobrzękując kajdanami drugą pytali - co to za zlot młodzieży się odbywa? Jeśli była to pierwsza wizyta w historii protokołu milicyjnego, wystarczyło oświadczyć, że właśnie bawimy się w salonowca. Było to kwitowane rubasznym śmiechem funkcjonariuszy zwłaszcza, że w salonie obok kilkunastu chłopaków kręciło się całkiem niezłych kilkanaście dziewuch.
Niestety przy interwencjach następnych trzeba było wręczyć flakon czegoś mocniejszego żeby władza uznała wieczór za udany. Szczególnie dobrze zapamiętałem salon państwa Skotnickich. Syn Jan został po latach rektorem Szkoły Teatralnej w Warszawie a także dyrektorem teatru w Płocku. Eckersdorfowie i Maurerowie to znane rodziny adwokackie”.
Początki jazzu w Polsce przypominają bardzo początki jazzu w USA. Podobnie jak tam także i u nas muzycy jazzowi rekrutowali się ze szkolnych dętych zespołów muzycznych. Trzeba bowiem wiedzieć, iż w owym czasie każda szanująca się szkoła średnia w Łodzi mogła pochwalić się dobrym zespołem dętym. Tak było w Państwowej Szkole Techniczno-Przemysłowej ,tak było w III-cim Liceum Ogólnokształcącym, tak było i w innych gimnazjach.
Jerzy Kaźmierczyk
„Ponieważ było duże zapotrzebowanie na zespoły grające do tańca na różnego rodzaju wieczorkach tanecznych w szkołach, trzeba było montować co zdolniejszych muzyków z dętych szkolnych orkiestr w zespoły taneczne. Przypominało to trochę czasy carskie, kiedy to do tańca przygrywały orkiestry regimentów wojskowych, ale innego wyjścia w tych pierwszych trudnych dniach nie było. Oczywiście pewne symptomy swingowania dały się w utworach muzycznych zauważyć, ale były to raczej dokonania intuicyjne.
Jak się okazało wystarczyły dwa lata a już na scenie jazzowej sprawa się wykrystalizowała. Lepsi poszli w rozwoju do przodu, gorsi odpadli i tym prostym sposobem doboru naturalnego w Łodzi w roku 1948 funkcjonowało kilkanaście niezłych zespołów muzycznych grających do tańca na zabawach i balach. Niewątpliwie grający w tych zespołach muzycy byli przekonani, że grają jazz, ale to jeszcze daleko odbiegało od rzeczywistości.
Osobna sprawa to jazz w Polskiej YMCA .W budynku YMCA przy ul. Moniuszki 4a wybudowanym przez Amerykanów w latach trzydziestych natychmiast po opuszczeniu miasta przez Niemców (w YMCA mieścił się hotel dla niemieckich lotników przebywających na urlopach zdrowotnych) zjawili się przedwojenni działacze YMCA i rozpoczęli statutową działalność. YMCA jako jedyna w Łodzi posiadała salę gimnastyczną i basen z prawdziwego zdarzenia, a ponadto wiele wspaniałych pomieszczeń i sal do realizacji różnych programów”.
Andrzej Wojciechowski
„Warto także pamiętać, iż młodzież w roku 1945 była młodzieżą doświadczoną przez lata wojny, a także niejednokrotnie pamiętającą czasy przedwojenne.
Do szkół średnich przyszli w roku 1945 młodzi ludzie po powstaniu warszawskim, po przeżyciach partyzanckich w lesie, a także ci, których rodzice poginęli w czasie wojny i trzeba było samemu szukać sposobu na przetrwanie. Byli także młodzieńcy z tzw. dobrych domów, ale też nie brakowało wychowanych przez lata wojny w cwaniactwie i z umiejętnością przepychania się przez życie łokciami. Dziś cała ta grupa ludzi albo jest senatorami, posłami, ministrami albo emerytami po pracy na różnych stanowiskach społecznych.
YMCA roku 1946, stała się azylem dla wypędzonych z Wilna, wypędzonych po powstaniu z Warszawy, wreszcie sporej grupy ludzi, którzy przyszli do miasta ze wsi aby tu kontynuować naukę. Wśród nich, spora grupa muzyków grających w Wilnie czy we Lwowie. Oni stanowili właściwie zaczyn Klubu Jazzowego Melomani, aczkolwiek w Klubie Melomanów starsi muzycy uprawiali raczej muzykę taneczną i rozrywkową. Niewątpliwie szerokie spektrum społeczne inteligencji Klubu Melomani zgrupowane w sali kominkowej Polskiej YMCA w Łodzi wywarło wpływ na kształtowanie się postaw ideowych i społecznych wśród pozostałej rzeszy uczestników. Tutaj też od pierwszych dni działalności dały się zaznaczyć wpływy kultury amerykańskiej na Polaków.
Duża pomoc materialna, jakiej udzielili nam Amerykanie z YMCA pozwoliła na podawanie każdemu młodzieńcowi sporego kubka kakao z bułką posmarowaną masłem. Niejednokrotnie był to najbardziej ważny posiłek w tym dniu dla zgłodniałego delikwenta. Wsparcie amerykańskie umożliwiło także wzbogacenie różnych pracowni tematycznych w sprzęt i pomoce naukowe. W piwnicach YMCA znajdowały się nawet popakowane w skórzane worki komplety do gry w golfa.
Ale najważniejsze dla nas było to, iż w Klubie Melomanów na eksponowanym miejscu stał gramofon ze zmieniaczem automatycznym na 25 płyt oraz całe sterty czarnych krążków z nagraniami wszystkich najważniejszych w historii muzyki jazzowej muzyków i orkiestr. Jeśli zważyć, iż w tym czasie nie wolno było mieć prywatnych radioodbiorników, aby nie słuchać Głosu Ameryki czy Wolnej Europy płytowe nagrania były jedynym kontaktem z prawdziwą muzyką jazzową.
Sytuacja polityczna w latach 1947-49 nie sprzyjała rozwojowi muzyki, której - przez prymitywnych organizatorów kultury pozwalano by na rozwój w dziedzinie jazzu. Przykładem niech będzie fakt, iż nadzorujący prawidłowy rozwój mentalności muzycznej młodzieży ymcowskiej pięknego poranka ustawił sobie wszystkie amerykańskie płyty na kupie i przy pomocy młotka potłukł, jedna po drugiej. Skasował wtedy cały ogromny materiał do nauki standardów, podstawy do dyskusji o różnicach w sposobie grania, aranżowania wirtuozowskich wykonań. Niebawem YMCA jako amerykańskie siedlisko wylęgarni wrogów systemu została zamknięta”.
Melomani jako czynnik kulturotwórczy ze szczególnym uwzględnieniem Szkoły Filmowej
Osobnym rozdziałem w tym okresie była Szkoła Filmowa. Ponieważ od roku 1951 studentami szkoły byli Matuszkiewicz, Sobociński, Wojciechowski, na bale i różnego rodzaju grania z Krakowa przyjeżdżali Trzaskowski i Kujawski, a z Poznania sporadycznie Komeda Trzciński. Melomani właściwie skupili się w jednym miejscu - właśnie w Szkole.
Andrzej Wojciechowski
„No więc, odbył się pierwszy oficjalny koncert jazzowy w Szkole Filmowej. Efektami specjalnymi mieli sterować dwaj operatorzy
Kurt Weber i
Wiesław Rutowicz. Nadzór artystyczny pełnił prof.
Stanisław Wohl. Referat wprowadzający do koncertu przygotował specjalnie na tę okoliczność
Jerzy Skarżyński, młody plastyk z Krakowa już wtedy pracujący w Przekroju. Wszystko szło gładko w przygotowaniach i na próbach. Nikt się jednak nie spodziewał, że w decydującym momencie na początku koncertu nie wytrzymają nerwy Rutowiczowi i po prostu zasłabnie. Zanim się połapali jego współpracownik i profesor, koncert rozpoczął głos Jerzego Skarżyńskiego w ciemnościach, a cała scena wyglądała jak rozmowa syna z duchem ojca w Hamlecie”.
Jerzy Matuszkiewicz
„Znany już w całej Polsce zespół Melomani kierowany organizacyjnie przez dyrektora Telewizji Warszawa, pod artystycznym kierownictwem Leopolda Tyrmanda zaliczył ponad 1000 koncertów - od remiz straży pożarnej aż po najlepsze sale koncertowe. Koncerty prowadzili tacy aktorzy jak Gliński, Łapicki, Dziewoński. Na każdym koncercie fruwały marynary”.
Henryk Kluba
„Muzyka jazzowa mogła powstać w Polsce dlatego, iż tworzyli ją ludzie „swoi”. Takimi ludźmi byli właśnie członkowie zespołu Melomani. Nie potrzeba być absolwentem konserwatorium, aby grać jazz. Ludzie do jazzowej muzyki przychodzą z ulicy, z nikąd. Ale jest jeden warunek, bez którego o tzw. jazzmanie nie może być mowy. Ten osobnik musi mieć wrodzony talent, może nawet geniusz i nie musi co ważniejsze wcale znać nut. To jest jedyny tego rodzaju przypadek w kulturze i sztuce gdzie dobrze pojęty demokratyzm pozwala zaistnieć na największych nawet estradach świata każdemu artyście, który ma dar grania jazzu.
Naturalna selekcja muzyków jazzowych następuje z biegiem czasu, kiedy to sam uzdolniony a nawet geniusz nie poprawiwszy pracą swojego uzdolnienia, musi odpaść w zderzeniu z innym wirtuozem instrumentu mającym geniusz grania jazzu.
Dla przykładu stare nagrania trębaczy nowoorleańskich wychowanych na graniu na pogrzebach czy w kościele w zderzeniu z takimi mistrzami jak Gillespie, Marsalis, Davis, brzmią jak dukanie pierwszoklasisty w porównaniu ze wspaniałym oratorem. Ale i ci prymitywni i ci najlepsi bez geniusza grania jazzu, który ma się w genach od urodzenia niczego w muzyce jazzowej by nie dokonali.
I najważniejszy argument dotyczący grania jazzu - otóż jest sprawą niemożliwą, aby utwór muzyczny jazzman wykonywał pod playback. Bowiem za każdym razem artysta inaczej improwizuje i nigdy nie ma dwóch jednakowych nagrań tego samego utworu.
Muzyka jazzowa jest bardzo interesującym materiałem poznawczym dla badaczy kultury, socjologii i nawet filozofii. Jazz jest jednocześnie masowy, standardowy, indywidualny i intymny. Jazzmani w trakcie produkcji nie przestają być indywidualnymi myślącymi ludźmi bez względu na to czy grają dla tysięcy ludzi, czy też dla kilkunastu kolegów w jazz klubie.
Co więcej, od indywidualnego artystycznie natchnienia zależy wartość artystyczna danego utworu. Raz ten sam standard nawet najlepszy instrumentalista jazzowy zagra genialnie a innym razem tak, że najlepiej go skasować zaraz po nagraniu. I tak się w praktyce dzieje. Sesja nagraniowa trwa bardzo często wiele godzin aby wybrać z nagrania najlepiej zagraną improwizację, z najlepszym feelingiem i swingiem. W przeciwieństwie do innych rodzajów muzyki gdzie sesja nagraniowa przedłuża się dlatego, że muzycy mylą się, fałszywie odczytują nuty lub fałszywie zagrają dźwięk zapisany w nutach.
Muzykę jazzową w wykonaniu świadomych jazzmanów można z grubsza porównać do ludowego autentycznego zespołu muzycznego. Kto nie czuje ludowego bluesa nigdy nie zagra oberka w sposób prawidłowy i utożsamiający się z danym regionem czy krajem. Jeśli mam mówić o Melomanach, których poznałem w czasie studiów w Szkole Filmowej, a był to rok 1951, to są oni przykładem na to, że z socjologicznego punktu widzenia muzyka jazzowa jest najdoskonalszym przykładem awansu społecznego. Grając jazz można ze zwykłego analfabety dorosnąć do wirtuoza, z czym wiąże się automatycznie awans społeczny. Prosty muzyk - amator z biegiem czasu, w wielu przypadkach nawet niezbyt długiego okresu, dostaje się do elit intelektualnych, do grona mistrzów tego rodzaju muzyki a nawet, co daje się zauważyć bardzo często, staje się osobą lubianą, szanowaną, słuchaną. Jeśli poprzeć to dużą wyobraźnią rozwojową i dobrze ukierunkowaną pracą nad sobą można uzyskać wysoki status społeczny pod każdą szerokością geograficzną świata, nie wspominając o pewnych profitach finansowych”.
Andrzej Wojciechowski
„Jazz po II Wojnie Światowej w Polsce okazał się zjawiskiem dla większości niezrozumiałym. Ludzie starej daty wychowani na tangach, walcach, czy foxtrotach granych przez knajpowe orkiestry dancingowe nie mogli zrozumieć po co ten cały zgiełk jaki wytwarza grająca w stylu nowoorleańskim orkiestra jazzowa. Z reguły zarzucali oni muzykom, że grają zbyt głośno.
Muzycy zaś zawodowi, którzy potrafili grać wyłącznie z nut z partytury orkiestrowanej, przygotowanej przez specjalistę nie umieli improwizować na zadany temat. Nie posiadali bowiem „gena” jazzu, który winien cechować każdego muzyka jazzowego.
Młodzież polska w roku 1945 mająca np. po 15 lat, chodząca do szkoły średniej z reguły biedna i wymęczona kondycyjnie przez czas okupacji, nie miała możliwości nauki gry na instrumentach potrzebnych do grania jazzu, bowiem nie można ich było kupić, a także nikt nie miał wystarczającej ilości gotówki. Poza tym jazz był w Polsce muzyką mało znaną bowiem nie było gdzie czerpać wzorów do nauki i słuchania. Pierwsze lata po wojnie obfitowały w dużą energię rozwojową społeczeństwa. Powstawały prywatne fabryki, sklepy, lokale rozrywkowe. Po roku od zakończenia działań wojennych zaistniała spora grupa ludzi mających gotówkę, składająca się w większości z przedwojennych kupców w średnim wieku, którzy szybko odnaleźli się w czasach w których prywatna inicjatywa dawała spore możliwości. Równocześnie w szkołach kształciła się młodzież (dzieci tych ludzi), a także młodzież z rodzin inteligenckich – adwokackich, kupieckich, lekarskich”.
Henryk Kluba
„Utwór jazzowy jest jak obraz malarski. Nigdy nie może być uznany za skończony. Jeśli artysta uważa, że nic już nowego nie może wymyślić przychodzi inny i kontynuuje w wielu przypadkach wzbogacając rozpoczęte dzieło. W tym przedmiocie malarstwo zwłaszcza nowoczesne, takie jak Picasso czy Miro jest bardzo bliskie muzyce jazzowej. Sztuka oddania rzeczywistości przetworzonej w świadomości a także podświadomości artysty może rozwijać się bez końca. O ile obraz malarski trzeba jednak kiedyś sprzedać jako skończone dzieło o tyle utwór jazzowy tworzony za każdym razem inaczej i przez innego artystę może trwać nieskończenie długo. Społeczna wartość muzyki jazzowej polega bowiem na demokratycznej kontynuacji twórczej i nikt nie może mieć do nikogo pretensji że np. gra ten sam temat co inni. Bowiem jak się rzekło w jazzie nie jest ważne co się gra ale jak się gra. To może stanowić powód wrogości i kwestionowania wartości historycznych muzyki jazzowej. Ale argumenty, które przytaczają przeciwnicy sztuki jazzowej nie wytrzymują konkurencji w konfrontacji z życiem. Świadczą o tym wypełnione sale koncertowe na całym świecie. To fakt, że muzyka jazzowa jest sztuką elitarną.
Nie każdy potrafi grać jazz, ale także nie każdy potrafi odebrać kunszt artysty jazzowego. Stąd koncerty w klubach jazzowych, a także słuchacze muzyki z płyt, ograniczają się do wąskiej grupy społecznej, bez względu na kraj miasto czy środowisko.
Można spotkać bardzo wielu malarzy czy grafików, którzy inspirują swoją twórczość muzyką jazzową. W efekcie bardzo wyraźnie można zauważyć synkopy barw czy kreski przetworzone w kompozycję abstrakcyjnego dzieła. Jazz niewątpliwie jest sztuką nowoczesną mimo, że jego korzenie sięgają prymitywnych ludowych fraz melodycznych i dźwięków, podobnie zresztą jak z całą sztuką plastyczną.
Wszystko zaczęło się od kresek w grotach Altamiry . Jazz zaczął się na gorących plantacjach kawy w Afryce, aby rozwinąć się w Ameryce a następnie w Europie. Nieco inaczej jak w plastyce, która jednak najpiękniejsze swoje okresy święciła w kulturze europejskiej. Ogromne znaczenie w tym przypadku miało chrześcijaństwo, a zwłaszcza katolicyzm, który z biegiem czasu dekorował swoje świątynie coraz bardziej bogato.
W Ameryce protestantyzm ogranicza się do surowych murów świątyń. W tych surowych murach rozbrzmiewała muzyka jazzowa, o czym w Europie nie był w stanie nawet pomyśleć żaden członek katolickiego Kościoła”.
Andrzej Wojciechowski
„Jazz w Szkole Filmowej niby był tolerowany, ale garstka aktywistów z ZMP musiała jednak czymś się wykazać. Stąd stale odbywały się zebrania na temat Matuszkiewicza, Gruzy, Sobocińskiego - a to, że grają w knajpach jazz, a to, że chodzą w żółtych szalikach, a to, że noszą czerwone skarpetki. Efekt ostateczny był taki, że tym co nosili czerwone skarpetki i żółte szaliki kazano je pozdejmować. Muzyki jazzowej wyeliminować się nie dało.
Co więcej, w Szkole Filmowej odbył się pierwszy w okresie katakumb koncert jazzowy przygotowany tematycznie przez Jerzego Skarżyńskiego, który także prowadził prelekcję z historii jazzu. Impreza udała się nadzwyczajnie.
Następnego dnia jednak sekretarz organizacji partyjnej PZPR został dyscyplinarnie zdjęty ze stanowiska, mimo że na żadnym instrumencie grać nie potrafił”.
Feliks Falk
„Wychowałem się niedaleko YMCA w Warszawie, gdzie zetknąłem się z muzyką jazzową. To mnie zainteresowało. Była to muzyka, która w jakiś sposób na mnie oddziaływała od wczesnych lat młodości. To tak nawiasem mówiąc trzeba chyba mieć w sobie. Nie grałem na żadnym instrumencie, ale jak się powiada czułem bluesa. Chciałem po prostu zrobić film o latach 50-siątych, a przecież Andrzej Wajda zrobił już „Człowieka z marmuru”. Mój pomysł musiał być inny. Był jazzowy.
Opowiadam o młodzieży, która robi coś buntowniczego w podziemiu, by poprzez muzykę jednocześnie skontrastować środowisko ze światem ZMP i PZPR. Chciałem pokazać jak muszą walczyć o realizację swojej pasji.
Miałem spotkanie z młodzieżą studencką już po nakręceniu filmu. Zarzucano mi, że w filmie „Był Jazz” nie ma brutalnych scen, a przecież lata 50-te kojarzą się z brutalnością, aresztowaniami itp.
Przecież młodzież 40-tych lat nie bardzo wiedziała jak naprawdę przebiega życie. Wiedzieli ich rodzice, ale nie zawsze opowiadali o tym dzieciom. A więc Melomani, młodzi wtedy przecież, nie za bardzo wiedzieli jak było w życiu codziennym naprawdę.
Jak wiem, Trzaskowski, który pochodził z rodziny arystokratycznej mógł coś na ten temat wiedzieć, ale nie sądzę żeby się szeroko chwalił, bo to nie było dobrze widziane.
Ludzie nie wyjeżdżali na zachód, więc żyło się w codziennej szarości. Radio Wolna Europa było wprawdzie słuchane, ale przecież nie każdy miał radioodbiornik, więc wiedza o wolności była ograniczona. W szkołach średnich także nie mówiono na te tematy. Może tylko w tych renomowanych gdzie nauczyciel był jak to się mówi przedwojenny. Coś przeciekało do uczniów, ale nauczyciele także bali się na ten temat mówić.
Melomani nie protestowali swoją muzyką przeciwko brutalności i więzieniom. Chcieli po prostu muzyką się bawić i pokazywać, że się cieszą.
Środowisko Melomanów znam jako ludzi wesołych, robiących sobie różne grepsy i żarty.
W moim filmie „Był Jazz” operatorem był
Witold Sobociński i także wtedy, przecież wiele lat po Melomanach, dowcip i sytuacje żartobliwe jakie były udziałem Witolda ciągle mnie zaskakiwały.
Chciałem, żeby on był operatorem i w rzeczy samej był bardzo aktywny w szczegółach i tworzeniu, bo potraktował mój film jako historię swojej młodości, jego kolegów i Melomanów. Zapamiętałem słowo NESKIM, którego pochodzenia nikt nie zna. Nawet nie wiadomo co to znaczy. Można było wyrazić tym słowem dosłownie wszystko - radość, żal, pogardę do kogoś czy zachwyt. „Neskim” w zasadzie jest nierozerwalnie związane z muzyką Melomanów a później całego środowiska jazzowego w Polsce.
Można zażartować, że „Neskim” stanowi polski wkład w kulturę jazzową w Europie.
Kiedyś zapytałem, co to znaczy „Neskim”, a któryś z jazzmenów odpowiedział:
- a potrafisz zaśpiewać sygnał czołówki Polskiej Kroniki Filmowej albo sygnał Wiadomości telewizyjnych? No nie! Więc to jest to samo! To jest nie do pojęcia”.
Czy zmieniłby Pan cokolwiek w swoim filmie, dziś - w roku 2006?
Nie zmieniłbym. Jest różnica miedzy czasami. Oni po prostu wściekali się, że nie mogą pokazać swojej muzyki. Każdy artysta chce pokazać się szerokiej publiczności. Melomani o to walczyli. Dziś tak samo każdy zespół marzy o wielkich koncertach. Wtedy były inne trudności, dziś są inne, ale chęci muzyków są takie same. Także pod tym względem nic bym w moim filmie nie zmienił. Ale z drugiej strony jest to film, który zarejestrował stan umysłu, kultury i polityki tamtych czasów. Dziś pewnie po względem reżyserskim, czy aktorskim może można by coś udoskonalić, ale w zasadzie wszystko jest na swoim miejscu. Bardzo lubię ten film.
Proszę zauważyć, że w filmie jest kilku bohaterów, z których każdy ma inną swoją historię. Tacy byli Melomani, ale taka była także młodzież tamtych czasów.
Ten film mógłby powstać dziś o tym jak młodzi jazzmani próbują zrobić karierę. Ciekawe dla mnie w „Był Jazz” jest to, że mogłem pokazać bezsensowny system zakazów i ograniczeń wolności człowieka, o których dziś nikt nie ma nawet pojęcia. Zwłaszcza dotyczy to ludzi młodych, którzy jak im się o tym opowiada - nie są w stanie uwierzyć.
Specyfika Melomanów w Szkole Filmowej jest tak bardzo charakterystyczna dla okresu w którym działali, że dziś nie potrafię sobie wyobrazić, aby w Szkole mógł powstać taki zespół ludzi. To były specjalne czasy i Melomani byli specjalnymi ludźmi na tamte czasy. Wtedy w Szkole byli tacy ludzie jak – R.Polański, K.Kutz, J.Skolimowski, J.Majewski. Byli to podobnie jak Melomani młodzi ludzie, którzy także wyrastali w systemie komunistycznym i właściwie niewiele się różnili od Melomanów w sposobie bycia i myślenia.
Można powiedzieć, że Melomani mogli funkcjonować tylko w tych określonych warunkach społeczno - politycznych.
Ważne jest także i to, że podobnych Melomanom zespołów nie było i właśnie Melomani stali się sławni z uwagi na skład osobowy.
To nie byli zwyczajni klezmerzy. Zresztą dalszy rozwój zawodowy i intelektualny poszczególnych członków zespołu, wskazuje na to W.Sobociński -jeden z najlepszych operatorów filmowych na świecie, J.Matuszkiewicz -kompozytor filmowy, A.Trzaskowski - doskonały pianista i autor wielu podkładów muzycznych do filmów czy K.Komeda, bliski współpracownik Romana Polańskiego.
Melomani wykonali swoją robotę historyczną w muzyce jazzowej w Polsce do czasów śmierci Stalina, bowiem potem ruch jazzowy bardzo się rozwinął. Ale do końca okresu jazzu w katakumbach Melomani byli jedyni znani i podziwiani. Festiwal jazzowy w Sopocie w 1956 r. był świadectwem wybuchu wolności.
W Polsce powstały inne zespoły, tak dobre, że w konfrontacji Melomani muzycznie wypadli wcale nie najlepiej. Mój film właśnie jest o tym, że symbolem wolności w Polsce stalinowskiej był jazz. Był to model ucieczki od życia codziennego, szarego, pełnego ograniczeń swobody ubierania się i kontaktów towarzyskich. Młodzież grająca jazz, ale także ta, która go słuchała czy tańczyła uciekała od propagandy socjalistycznej.
Fenomen Melomanów polegał na tym że można ich porównać do pierwszych chrześcijan ukrywających się w jaskiniach. Coś z tego było.
Kiedy oglądam swój film dochodzę do wniosku, że zarejestrowane zostało zjawisko społeczne którego już zmienić się nie da. To jest prawdziwa historia naszego kraju.
Premiera filmu "Był Jazz " miała miejsce przed stanem wojennym w Polsce. Potem, co także jest znamienne, film poszedł na półki po zakazie komunistycznej cenzury, a był to rok 1981 nie zaś 1951. Miałem swoją własną kopię filmu (sterta pudeł z taśmą 35 milimetrów). Prezes PSJ Tomasz Tłuczkiewicz zaproponował, żeby pokazać film w Jugosławii na festiwalu. Pokazali. Był aplauz.
Tu muszę opowiedzieć anegdotę. Film chcieli zobaczyć także w ambasadzie amerykańskiej, z udziałem jazzmanów – A.Trzaskowskiego, J.Matuszkiewicza i innych. Jak wyszedłem po pokazie w moim samochodzie miałem zdemolowane lusterka i wycieraczki połamane przez tajniaków. Przez cztery lata po tym nie dostawałem paszportu. Film nie mógł być nigdzie pokazywany. Bardzo interesująco politycznie mój film „rymuje” się z jazzem w katakumbach. Bowiem to co widzimy na filmie pokazuje jakie były czasy za komuny w latach 50-tych. I co ciekawsze, Melomani także bardzo przeszkadzali władzy komunistycznej w latach 80-tych.To jest bardzo ważne spostrzeżenie.
W Szkole Filmowej studenci, a następnie twórcy, z natury rzeczy muszą być blisko muzyki jazzowej z uwagi na rytm, tempo, nastrój.
To też jest powód, dla którego Melomani tak dobrze usadowili się w środowisku filmowców.
Utwory do filmu „Był Jazz" wybrane zostały przez Jerzego Matuszkiewicza, który był po pierwsze - autentycznym członkiem zespołu Melomani, po drugie - absolwentem wydziału operatorskiego, a poza tym konsultował oprawę muzyczną filmu. Trzeba podkreślić, że w moim filmie nie ma w ogóle ilustracyjnego tła muzycznego.
W filmie, jazz pokazuje się tylko w scenach, kiedy Melomani – aktorzy, grają muzykę na wizji. Jako ciekawostkę anegdotyczną warto powiedzieć, że utwory które grają Melomani w filmie są utworami amerykańskimi ale prawa autorskie do nich ma pewna firma niemiecka, która sprzedała te prawa mojemu filmowi tylko na 4 lata. Akurat są to te cztery lata, kiedy trwał stan wojenny i film był zakazany przez cenzurę. W ten sposób 10 tysięcy dolarów zapłacone za prawa autorskie, przepadło. Ale film „Był Jazz" oraz Melomani nie przepadli.
Ostatnią, moim zdaniem bardzo ważną rozmowę o Melomanach, przeprowadziłem z Panem Jerzym Woźniakiem, obecnym rektorem Szkoły Filmowej Telewizyjnej i Teatralnej w Łodzi, który posiada wykształcenie muzyczne oraz jest operatorem filmowym.
Jerzy Woźniak
„Melomani tak naprawdę nie byli muzykami. Tylko Jerzy Matuszkiewicz miał wykształcenie muzyczne. A np. Sobociński był świetnym perkusistą, ale przecież z wykształcenia był operatorem filmowym. Jak oni grali można posłuchać na płycie. Melomani gromadzili wokół siebie ludzi, którzy tą muzyką się interesowali chociaż nie byli przecież żadnymi znawcami. Jazz czuli raczej intuicyjnie. Takie były czasy. Ja też jako uczeń szkoły średniej uczyłem się muzyki. Kiedy Melomani byli w Szkole Filmowej ja jeszcze chodziłem do liceum i dostanie się do Szkoły Filmowej na imprezę z udziałem Melomanów było okropnie trudne, a była to nobilitacja dla każdego młodego człowieka.
Cały zespół Melomanów jest mi doskonale znany, są to moi przyjaciele. Zespół muzyczny w Szkole Filmowej był ewenementem, który już nigdy więcej się nie wydarzył. Stąd Melomani do dziś stanowią przykład kulturotwórczego ogniska w Łodzi, ale także i w Polsce, a nawet w Europie ponieważ inne szkoły filmowe - w Pradze, Moskwie, Paryżu wiedziały o Melomanach, kultowych jazzmanach i filmowcach. Poza tym trzeba pamiętać, że były to czasy, w których wszelkie przejawy niekontrolowanych spotkań młodzieży były uważane za podejrzane - ba, nawet wrogie dla ustroju socjalistycznego.
To był czas, kiedy jeszcze żył przecież Stalin, a co to oznacza każdy inteligent dzisiaj wie. Jazz był wtedy muzyką podejrzaną, w wielu przypadkach zakazaną podobnie zresztą jak i nasze etiudy filmowe. Przecież myśmy robili filmy, które były zakazane w upowszechnianiu. Tematy, jakie tam poruszaliśmy nie były „po myśli" władzy ludowej i w związku z tym nikt ich oglądać nie miał prawa poza wybranymi, sprawdzonymi politycznie widzami. Bardzo to współgrało z Melomanami, którzy też grali muzykę nie „po myśli" władzy.
W szkole Filmowej to wszystko jednak uchodziło. Na wieczorki taneczne z udziałem Melomanów do Szkoły było bardzo trudno się dostać. Selekcja była surowa, ale i tak wszyscy, którzy chcieli posłuchać jazzu jakoś się dostawali.
Bywało, że studenci Szkoły spotykali się z jazzmanami w jakimś ustronnym miejscu ,dla przykładu był to Jazz Camping na Kalatówkach w Zakopanem.
O dziwo, na to niby tajne spotkanie Melomanów i filmowców zjechało się „pół Polski” z całą redakcją Przekroju na czele.
Muzyka, jaką grali Melomani była także pretekstem do tego by studenci Szkoły Filmowej mogli skorzystać z dobrych wzorców w swojej pracy filmowców. To nie jest przypadek, że Roman Polański przez wiele lat współpracował z Krzysztofem Komedą. Komedę poznał w Szkole Filmowej przy okazji jakiegoś koncertu, na którym tenże grał z Melomanami.
Podobnie było z Januszem Majewskim czy Jerzym Skolimowskim. Także Andrzej Wajda na cześć Melomanów nakręcił film „Niewinni Czarodzieje”. W filmie występują jako aktorzy między innymi Melomani.
Mało się o tym mówi, ale wpływ Melomanów na kulturę w Polsce był spory. Był to pierwszy polski zespół grający, jak to się powiada jazz świadomy. O tym dowiedziała się przy okazji ich występów cała Polska. Także fakt, że byli to studenci Szkoły Filmowej przydawał wiadomości o naszej uczelni.
To wszystko działało w pewnym sensie mimochodem, ale pozostało w pamięci do dziś. Można przeczytać na ten temat w szeregu wydawnictwach, artykułach prasowych, ale także zauważyć w produkcji filmowej.
Melomani działali przecież przez kilka lat i zasługi, jakie ponoszą dla kultury polskiej są duże.
Czasy, w których grali Melomani były stworzone dla nich. Dziś w naszej szkole taki zespół powstać by nie mógł. Być może znalazłby się jakiś raper. Ówczesne czasy jazzu w Polsce to były czasy Melomanów.
Oni korzystali także z atmosfery, jaką wytwarzała Szkoła. A Szkoła temu sprzyjała. Bo trzeba wiedzieć, że nie tylko studenci interesowali się jazzem. Także ogromna większość profesury. Bohdziewicz, Munk, Zwolińska, Wohl, a także ówczesny rektor Toeplitz byli gorącymi zwolennikami Melomanów. To także dla tego pierwszy koncert jazzowy w Łodzi mógł odbyć się w sali projekcyjnej naszej Szkoły. Była to wielka gala. Tak więc Szkoła i Melomani stanowili pewną całość. Melomani po likwidacji YMCA mogli na terenie Szkoły uprawiać jazz, a młodzi filmowcy - wtedy tacy jak Andrzej Kondraciuk, Jerzy Skolimowski, Andrzej Kostenko, Janusz Majewski, Andrzej Wajda „ładowali akumulatory" artystyczne muzyką, które następnie wykorzystywali w swoich dziełach. To był dobry czas dla rozwoju kultury filmowej w Polsce.
Kiedy byłem w Moskwie w tamtejszej szkole filmowej, jeszcze jako student słuchałem jazzu amerykańskiego w mieszkaniu kolegi, w pokoju z oknami zaklejonymi gazetami, żeby żaden dźwięk nie przeniknął na zewnątrz.
Za to groziła kara.
A przecież był to ten sam czas, kiedy w Polsce Melomani grali jazz na sali projekcyjnej naszej Szkoły bez większego ryzyka ze strony rektora.
Ale taki bieg wydarzeń, tzn. zakazanie oficjalne grania jazzu dawał powód do jeszcze większej ciekawości i konspirowania”.
Jakub Raczyński
Fragmenty pracy dyplomowej
Zespół jazzowy Melomani w Łodzi
PRÓBA ANALIZY POWSTANIA JAZZU W ŁODZI ORAZ ROLI KULTUROTWÓRCZEJ ZESPOŁU
W OKRESIE 1948 - 1956
AKADEMIA MUZYCZNA im. KAROLA SZYMANOWSKIEGO w KATOWICACH, WYDZIAŁ KOMPOZYCJI, INTERPRETACJI, EDUKACJI I JAZZU, Instytut Jazzu