ID-002533.doc
1986-12-20
W starym dworcu i gdzie indziej
Z Paryża specjalnie dla „DŁ” pisze Michał Walczak
Minęły emocje „francuskiej wiosny tej jesieni”. Studenci i licealiści – po sukcesie swego protestu – powrócili do nauki, a teraz w okresie świątecznym, są – jak wszyscy ich koledzy na świecie – na wakacjach. Wydarzenia głośne w całej Europie, będą zapewne miały konsekwencje na francuskiej scenie politycznej. Tym bardziej , że do wyborów prezydenckich coraz bliżej.
Ale – jak to w Paryżu – obok tych obszernie relacjonowanych gorących dni była i codzienność, były także zdarzenia wypełniające, jak zawsze, interesującą kronikę życia kulturalnego stolicy Francji.
Wydarzeniem numer 1 obwołano – i słusznie – otwarcie nowego muzeum XIX wieku. Do tego celu zaadaptowano olbrzymią halę dawnego dworca d’Orsay, skąd niegdyś pociągi wiozły podróżnych do Orleans i dalej do Bordeaux. Pomysłodawca był następca
de Gaulle’a , prezydent
Georges Pompidou. Prace rozpoczęto w czasie kadencji następnego szefa państwa francuskiego –
Valerego Giscard d’Estaing, a dokończono za prezydentury
Francois Mitterranda. Oto inna, ale jakże ważna wersja „francuskiej kontynuacji” na szczytach władzy – wołają niektórzy publicyści. Pewno tak, ale już w innych dziedzinach życia społecznego jakże jest inaczej…
Zostawmy jednak niewdzięczne obszary polityki. Wracając do muzeum: ekspozycja na obszarze 15 tys. metrów kwadratowych poświęcona jest – ściśle mówiąc – okresowi 1848-1914 i prezentuje wszystkie dziedziny twórczości: malarstwo, piśmiennictwo, rzeźbę, muzykę, architekturę, fotografię, nawet kino z jego pierwszych lat. Zgromadzono tu dzieła sztuki, przedmioty kultury materialnej znakomicie charakteryzujące okres z całą jego różnorodnością stylów i poszukiwań formalnych, z owym XIX-wiecznym eklektyzmem, ale i tak wielkim zjawiskiem artystycznym, jak impresjonizm. Tu znalazło swe miejsce 600 obrazów
Moneta,
Maneta,
Pissara,
Sisleya,
Cezanne’a,
Renoira,
Degasa i innych przedstawicieli tak u swych narodzin krytykowanego kierunku. Dzieła te przeniesiono z remontowanej właśnie „Sali do gry w piłkę” – jak zwie się budynek przy placu Concorde. Obok impresjonistów - pod jednym dachem – realistyczne rzeźby zwierząt
Francois Pompon (cóż za zestawienie!) – oto właśnie muzeum XIX wieku! No i sam budynek dworca też z epoki – dziewiętnastowieczny…
x x x
Jak co roku, przyznano nagrody literackie: Goncourtów otrzymał
Michel Host za powieść
Nocny lokaj. Jest to historia człowieka próbującego odnaleźć swojego ojca. Rzecz w tym, że bohater jest postacią o niewielkich walorach osobistych, skromnych ambicjach, osobą nijaką, może nawet mizerną… Przyznano także wyróżnienia: Medyceuszy, Femina i kilka innych. Sensacji nie było, ale – jak co roku – na łamy wielu dzienników wróciła krytyka formuły tych konkursów literackich, gdzie o wyróżnieniu decydują przedstawiciele wielkich stołecznych wydawców. Jest to więc bardzo często – mówią przeciwnicy tej rywalizacji – nagroda dla wydawcy, w celach czysto handlowych, a nie uznanie najwybitniejszej pozycji piśmienniczej. Fakt: jedna z wymienionych nagród zapewnia wielki nakład, a to są już duże pieniądze. Dla autora – ale przede wszystkim dla wydawcy. Tak się składa, że od wielu lat palmy pierwszeństwa rozkładają się równo między największe paryskie wydawnictwa…
x x x
Nie ma rewelacji we współczesnym kinie francuskim. Jest natomiast warta upowszechnienia inicjatywa Narodowego Centrum Kinematografii, które na 40-lecie swego istnienia zorganizowało wielki przegląd arcydzieł kina niemego. W ciągu dwóch miesięcy w pałacu Chaillot przy placu Trocadero można oglądać te światowe realizacje, słuchając jednocześnie opracowanej lub skomponowanej specjalnie muzyki z epoki ilustrującej obraz w wykonaniu głośnych współczesnych zespołów. To „uhonorowanie” przeszłości X muzy spotkało się z aplauzem krytyków – i co ciekawe – cieszy się popularnością wśród paryżan. Oczywiście, największą widownię miał
Słomkowy kapelusz Rene Claira z towarzyszeniem 10 muzyków pod batutą
Raymonda Alessandrini. Publicyści z troską piszą o stanie narodowej filmoteki – oto 60 procent długiego niemego metrażu bezpowrotnie zaginęło, taki sam los spotkał 25 procent wczesnych filmów dźwiękowych, a koszty konserwacji zachowanych obrazów są ogromne.
Właśnie skończyła się tu jedna z najciekawszych i… najmądrzejszych imprez – tyleż bawiąca, co ucząca widzów i uczestników. To mistrzostwa Francji w ortografii, czyli nic innego jak wielkie (kilkadziesiąt tysięcy uczestników (!) narodowe dyktando – taka klasówka na oczach wielomilionowej telewizyjnej widowni. Już półfinały tego sprawdzianu znajomości rodzimego języka były transmitowane przez lokalne stacje telewizyjne, a w grudniu przed kamerami II ogólnofrancuskiego programu rozegrano finał. Wśród 116 jego uczestników, w konkurencji profesjonalistów zwyciężył emerytowany nauczyciel francuskiego –
Georges Sauvage. Popełnił tylko jeden błąd! Był zdecydowanym faworytem, bo jako jedyny w półfinałach napisał dyktando bezbłędnie. W konkurencji uczniów zwyciężyła
Therese Wroski, 18-letnia licealistka z Lille; jak wskazuje nazwisko – mająca polskich przodków. Zrobiła trzy błędy. Dyktando – mówią specjaliści – było niesłychanie trudne. Dość powiedzieć, że najlepsi wśród startujących dla zabawy pisarzy zrobili od siedmiu do kilkunastu błędów…
Całą tę znakomitą zabawę wymyślił
Bernard Pivot – dziennikarz, autor popularnego telewizyjnego magazynu
Apostroff. Chapeau bas, kolego redaktorze!...
Michał Walczak
„Dziennik Łódzki”
ID-002534.doc
1986-MM-DD
Michał Walczak specjalnie dla “DŁ” pisze z Paryża
Gauguin w Grand Palais
Kto zna Camille Claudel?
Poniatowski o Talleyrandzie
“I widz może być trochę poetą”
Polski plakat w Paryżu
W Paryżu wydarzenie kulturalne pierwszej miary; już na Polach Elizejskich zaczyna się kilkusetmetrowa kolejka do Grand Palais – wielkiego pałacu, w którym zorganizowano największą w historii Francji retrospektywną wystawę prac
Paula Gauguina, jednego z najsłynniejszych malarzy świata czołowego postimpresjonisty, twórcy który wywarł tak wielki wpływ na sztukę współczesną. Zgromadzono przeszło 250 jego dzieł z wszystkich okresów bujnego życia artysty. 19 państw wypożyczyło jego obrazy na tę wystawę – 11 płócien przyjechało do Paryża ze Związku Radzieckiego. Przygotowania do ekspozycji trwały kilka lat – dość powiedzieć, że wysłannicy organizatorów obejrzeli ponad 500 muzeów i zbiorów prywatnych na całym świecie. Ale trud się opłacił: W Grand Palais znalazły się także obrazy nieznane, również rzeźby i ceramika autorstwa
Paula Gauguina. Artysta najbardziej znany jest (także w Polsce ze swych pełnych intensywnego koloru prac przedstawiających Tahiti i mieszkańców archipelagu.
Gauguin spędził tam znaczną część życia, tam też zmarł w 1903 roku – tuż po tym, jak władze kolonialne skazały go na więzienie za obronę krajowców. Miał wiele dziwnych pomysłów w życiu – mało kto wie na przykład, że z inną sławą światowego malarstwa,
van Goghem, podjął nieudaną próbę założenia kolonii artystów we francuskim mieście Arles, był przyjacielem wielu słynnych pisarzy. Sam pisał wspomnienia, wydawał w dalekim Papetee pismo pt. „Uśmiech”. W jego twórczym życiu liczy się bardzo okres, który spędził w Bretanii, szukając w pięknie tej ziemi inspiracji twórczej. Tam też – w miasteczku malarzy Pon Aven – skrzyżowały się jego drogi z polskim malarzem
Władysławem Ślewińskim.
Przechodzę przez most na Sekwanie – aleja Roosvelta – Grand Palais – kolejka „na Gauguina” nie zmniejsza się…
x x x
Kamille Claudel - taki jest tytuł jednego najnowszych filmów francuskich, o których tu głośno.
August Rodin – to jeden z najwybitniejszych rzeźbiarzy świata. Urodził się w Paryżu, tu tworzył, tu ma teraz własne muzeum, w Luwrze na poczesnym miejscu eksponowane są jego dzieła. A kto zna losy
Camille Claudel – jego młodziutkiej towarzyszki życia, osoby niezwykłej, mającej ogromny wpływ na życie wielkiego artysty? Razem z nim, obok niego, czy wreszcie przeciw niemu pracującej zgodnie z tym samym artystycznym powołaniem – bo
Camille Claudel była także rzeźbiarką. O losach tej kobiety jest to film – a gra ją
Isabelle Adjani.
Rodinem jest
Gerard Depardieur. Wielkie nazwiska francuskiego kina. Reżyser –
Bruno Nuytten – do tej pory operator – jest debiutantem, ale ma na swym koncie wiele nagród za zdjęcia. Bez wątpienia gwiazdą tego filmu jest
Isabelle Adjani. Jej interpretacja wzbudza tu zachwyt wszystkich bez wyjątku krytyków. „Ona nie tylko gra
Camille Claudel, ona wcieliła się w te postać – napisał recenzent „Le Monde”. Rzeczywiście – to życiowa rola aktorki. A zadanie nie było łatwe. Jej bohaterka najpierw Żyłą w cieniu swego przyjaciela – wielkiego mistrza, przeżywała liczne stresy, by popaść w chorobę umysłową. A przecież też była rzeźbiarką, też pochłaniała ją pasja tworzenia. Emocje te
Isabelle Adjani oddała tak przekonywająco, że wszyscy tu jej teraz składają wyrazy wielkiego uznania. I jeszcze jedno: Francuzi darzą szczególną sympatią tę aktorkę – zwłaszcza od czasu, kiedy dwa lata temu, po tym jak rozeszły się plotki, że choruje na AIDS, przyszła do studia telewizyjnego w czasie dziennika wieczornego by powiedzieć po prostu: „Popatrzcie na mnie: jestem tu, przyszłam by się wam pokazać, jestem zdrowa, nie choruję, to tylko okropne plotki…”.
x x x
Charles-Maurice de Talleyrand-Périgord – Książe Benewentu, biskup d’Autun, minister spraw zagranicznych Francji na przełomie XVIII i XIX wieku – żeby wymienić najważniejsze tytuły tego niezwykłego człowieka – jest bohaterem nowej książki
Michela Poniatowskiego. Autor – potomek francuskiej gałęzi polskiej królewskiej rodziny – jest znanym tu politykiem, był ministrem spraw wewnętrznych za prezydentury
Giscard d’Estaing. Dziś nie pełni urzędowych funkcji i z zamiłowaniem oddaje się swej historyczno-literackiej pasji.
Michel Poniatowski (Francuzi mówią na niego Ponia – to dziwne obce nazwisko jest dla nich za długie) ma zresztą w swym domu wiele pamiątek także po polskich kuzynach. Jego nowa książka poświęcona jest pierwszym 35 latom życia
Talleyranda i kończy się na wybuchu Wielkiej Rewolucji Francuskiej.
Poniatowski jest wyraźnie zafascynowany swym bohaterem, jego polityczną, genialną wprost zdolnością wyciągania korzyści z każdej sytuacji. Kreśli portret człowieka o wielkim umyśle, przyjaciela pisarzy i uczonych, ale także miłośnika pieniędzy i… pięknych kobiet.
Poniatowski zapytany o to jak jego bohater potrafił bez uszczerbku przejść przez wszystkie zakręty francuskiej historii z krwawą rewolucją – tak odpowiedział: „Jeszcze przed rewolucją Talleyrand w porę zrozumiał, że stary reżim jest przegniły z powodu ślepoty i egoizmu uprzywilejowanych i trzeba nowych rozwiązań. Potem pojął, że rewolucja z jej represjami jest bez przyszłości a naród będzie miał dość bałaganu i stanie po stronie tego, kto położy kres nieporządkom. Dlatego poparł
Napoleona Bonaparte”. A kim byłby dziś
Talleyrand? – spytano
Poniatowskiego. – Zająłby się bez wątpienia konstrukcją nowej Europy – odparł francuski pisarz, historyk i polityk w jednej osobie.
x x x
Na scenie teatru „Gaîté-Montparnasse” znajduje się dwóch ludzi: aktor
Filip Etesse i pianista
Eryk Berchot. Ten pierwszy zawsze kochał muzykę, drugi marzył o teatrze. Tak powstał ten niezwykły spektakl, którego bohaterem jest
Fryderyk Chopin. Widzowie słuchają także prozy
George Sand, poezji okresu romantyzmu i oczywiście muzyki genialnego Fryderyka. Nie ma w tym spektaklu żadnej dydaktyki, ilustrowanego wykładu – przeciwnie, to jest teatr z kostiumem, światłem i dramatem krótkiego życia artysty. Osobliwy nastrój panuje w te wieczory w teatrze „Gaîté-Montparnasse”. Na widowni zadziwiająco dużo młodzieży. Jak powiedział jeden z paryskich krytyków: „I widz na tym spektaklu także może być trochę poetą.”
x x x
W Paryżu znów głośno o polskim plakacie. W galerii „Acatone”, tuż obok Sorbony, wystawia swe prace
Roman Cieślewicz – jeden z najwybitniejszych polskich artystów-grafików, twórca plakatów do licznych filmów i spektakli teatralnych, autor specjalizujący się w grafice użytkowej i typografii, laureat niezliczonej ilości nagród. Od wielu lat artysta mieszka i pracuje w stolicy Francji, tu także wykłada w Wyższej Szkole Sztuki Graficznej. Ekspozycja w galerii „Acatone” prezentuje kilkadziesiąt plakatów z polskiego i francuskiego okresu twórczości
Cieślewicza. Wernisaż otwierający wystawę zgromadził tłumy. Przyszło wielu młodych Francuzów, wśród nich uczniowie polskiego profesora. To im powtarza zawsze: „moje prace mają to samo zadanie co poezja – pobudzać do refleksji…”. W lipcu
Cieślewicz wystawiać będzie swe prace w Krakowie.
A w Instytucie Polskim otwarto ekspozycję plakatów
Andrzeja Pągowskiego – ucznia
Waldemara Świerzego – jednego z najzdolniejszych w naszym kraju grafików młodego pokolenia. Prace
Pągowskiego, zwłaszcza plakaty filmowe i teatralne, zdobyły już kilka nagród w Stanach Zjednoczonych, w RFN i oczywiście w Polsce. Warto dodać, że obaj twórcy –
Cieślewicz i
Pągowski – spędzili razem w Paryżu niejedną chwilę…
Michał Walczak
„Dziennik Łódzki”
ID-002535.doc
1987-MM-DD
*Picasso, Chagall, van Gogh * Nowa Saganka * Prêt-à-Porter
Korespondencja własna z Paryża
Pablo Picasso,
Marc Chagall,
Vincent van Gogh – te trzy wielkie nazwiska goszczą dziś na łamach francuskiej prasy z trzech różnych powodów, Picasso – bo w muzeum jego imienia wystawiono
Panny z Avignon, jeden z najsłynniejszych obrazów wypożyczonych dla francuskiej publiczności z nowojorskiego Muzeum Sztuki Nowoczesnej. Ciekawa jest historia tego dzieła. W pierwszej wersji namalowanej w 1907 roku, w okresie jego twórczości nazywanym dziś prekubizmem, na płótnie oprócz owych panien, byli także mężczyźni! Dopiero w ostatecznej wersji zakończonej 9 lat później, na obrazie pozostało już tylko pięć kobiecych postaci. W tych czasach malarz ulegał szczególnej fascynacji nagością. Toteż
Panny z Avignon eksponowane są teraz w paryskim muzeum w otoczeniu kilku kilkuset szkiców i obrazów z tego okresu o takiej właśnie tematyce… W każdym razie kolejki pod muzeum Picassa nie zmniejszają się, a
Panny z Avignon będą we francuskiej stolicy tylko do kwietnia. Podobno po raz ostatni przepłynęły Atlantyk. Zbyt wielkie są koszty ubezpieczenia…
O
Chagallu dziś głośno, bo właśnie opublikowano informację, że francuskie ministerstwo finansów osiągnęło porozumienie ze spadkobiercami zmarłego w 1985 roku artysty. W myśl tej ugody podatek od ogromnego spadku opłacony będzie w postaci darowizny dla państwa francuskiego z części spuścizny artystycznej wielkiego malarza. Wiadomo już dziś, że Francja otrzyma 464 prace datowane między 1906 a 1981 rokiem – obrazy, rysunki, gwasze, kostiumy teatralne i inne dzieła sztuki. Planowana jest ekspozycja darowizny zapewne w centrum Pompidou – ale co potem? Żona artysty Walentyna z domu Prodska marzy o utworzeniu muzeum twórczości swego męża…
A swoją drogą ów przepis o podarku w formie części spuścizny artystycznej dobrze służy francuskim zbiorom muzealnym. Wreszcie trzecie wielkie nazwisko. W muzeum d’Orsay otwarto wystawę pod nazwą
Paryskie lata van Gogha. Zgromadzono na niej 64 obrazy malarza, pejzaże przedmieść paryskich, sceny z życia miasta, martwe natury, autoportrety. Za dwa lata przypada setna rocznica śmierci tego prawdziwego mistrza koloru i malarskiej faktury. A przed muzeum XIX wieku (w hali dawnego dworca kolejowego d’Orsay = zresztą świetny to pomysł) kolejka oczekujących na zwiedzanie ekspozycji nie zmniejsza się. Wszyscy tu wymienieni wielcy malarze związani z Francją… nie byli Francuzami –
Picasso pochodził z hiszpańskiej Katalonii.
Chagall z Rosji.
van Gogh był Holendrem. Dwaj pierwsi we Francji znaleźli ojczyznę. Wszyscy trzej
stworzyli tu swe najbardziej znane dzieła. Wielu ludzi przygarnęła Francja, ale też wielu dało jej tak dużo…
x x x
I oto odkryto nową
Sagankę. Tak przynajmniej zgodnie obwieściła francuska prasa. Chodzi o 16-letnią
Christie Aventin, uczennicę z Liege w Belgii, która wydaje właśnie w paryskim domu wydawnictwa Mercure de France swą pierwszą powieść. Tytuł
Serce w kieszeni, a rzecz rozgrywa się na paryskiej ulicy Saint Denis w środowisku pań lekkiego prowadzenia, ich opiekunów, narkomanów, ludzi jak byśmy to powiedzieli z marginesu. Do nich trafia 15-letnia dziewczynka – bohaterka powieści. Jest też ojciec alkoholik, dziadek rasista, wiele licealnego humoru, śmierć i tragedia. Niech tylko ta krótka charakterystyka książki, która lada dzień ukaże się tu w sprzedaży, państwa nie zmyli. Według krytyków, którym wydawnictwo udostępniło egzemplarze wcześniej, to prawdziwy zaskakująco interesujący i wartościowy debiut literacki. Kim jest 16-letnia dziś pisarka? Zwykłą dziewczyną, koleżankom z liceum czytała pierwsze rozdziały, a co najważniejsze, pisząc książkę (miała wtedy 15 lat!) nie była nigdy w życiu w Paryżu. To brat opowiadał jej jaka jest ulica Saint Denis. Poza tym widziałam wiele filmów na temat takiego życia – powiedziała w pierwszym w swym życiu wywiadzie dla telewizji francuskiej. Christie nie traktuje uprawiania literatury zbyt serio. To zawód mało poważny – mówi dziś. – I dodaje – Owszem, bardzo lubię być sławna. No więc czekamy tu w Paryżu na
Serce w kieszeni (polecamy polskim wydawcom -
Witaj smutku Francoise Sagan też był szlagierem), a potem może następną książkę. Christie już dziś ją obiecuje.
x x x
W liście z Paryża nie może zabraknąć mody. Tym bardziej, że właśnie zakończyły się słynne Prêt-à-Porter – czyli przeglądy wszystkiego, co nosić się powinno (według francuskich i zagranicznych mistrzów wielkiego szycia) tegoroczną jesienią i zimą 88/89. Na czym polega ta dwa razy do roku organizowana impreza? W wielkich salach wystawowych Porte de Versailles w Paryżu (tu odbywają się targi paryskie i salony samochodowe „wyrasta” kilkaset butików – są to stoiska z kolekcjami poszczególnych firm. W każdym co godzinę lub dwie, odbywa się pokaz, taka minirewia… Muzyka, światła, oczywiście bary i bufety, dużo bardzo zgrabnych, czasem pięknych dziewcząt. No i stroje. Przeróżne, bo prezentuje się wszystko: dla kobiet, dzieci i dla mężczyzn. Palta, płaszcze, kurtki, suknie, bluzy, damską bieliznę, sweterki. Wszystko – oto klimat tej imprezy. A co dyktują paryscy krawcy? Utrzymuje się moda przed kolana i mini, ciągle akcentowane są talia i biodra, nie ma już wielkich ramion nienaturalnie wysokich. Nie ma także szerokich rękawów typu „nietoperz” – słowem bardziej kobieco, albo inaczej, powiedziałbym – krótko i jakby nieco prowokująco. Kolory stonowane, różne odcienie fioletu, zieleni, dużo szarości – koniec ekspansji koloru czarnego, bardzo dużo krat i kostiumów dwurzędowych. Oto zaledwie kilka uwag, a po resztę mogę odesłać czytelniczki „Dziennika Łódzkiego” do… „Telimeny”. Pierwszymi osobami, które spotkałem na Prêt-à-Porter, były wysłanniczki tej znanej łódzkiej firmy – panie
Urszula Halliday i
Anna Skórska… Gdzież to rodaków się nie znajdzie…
Michał Walczak
„Dziennik Łódzki”
ID-002535.doc
1990-MM-DD
Najsłynniejszy deptak świata
Michał Walczak specjalnie dla „DŁ” pisze z Paryża
Anenue des Champs-Élysées – Pola Elizejskie najbardziej znana w świecie paryska ulica, ale właściwie, niespełna dwukilometrowa, szeroka na 50 metrów jak lotniskowiec „Clemenceau”, który Francja wysłała właśnie e rejon Zatoki Perskiej. Champs-Élysées – ulica bez mieszkańców właściwie – zaledwie sześćdziesiąt, nie więcej rodzin ma taki adres. Reszta to instytucje i firmy ale jakie…!
Champs-Élysées – najsłynniejszy deptak świata – po jego południowej stronie od Łuku Triumfalnego z Grobem Nieznanego Żołnierza do placu Zgody z wywiezionym z Egiptu (przepraszam, ofiarowanym przez jednego z kedywów egipskich) obeliskiem faraona Ramzesa – trzeba przejść się choć raz w czasie pobytu w Paryżu. I „przechodzą się” turyści ze wszystkich stron świata. Najwięcej – jak wszędzie – fotografujących wszystko i wszystkich Japończyków, także Niemców, sąsiadów zza kanału La Manche, Amerykanów, Włochów. Od samego rana, już od ósmej – wierzyć się nie chce – do wieczora, a raczej do nocy, bo ta pora jest tu najodpowiedniejsza. Pola Elizejskie żyją wtedy najbardziej – świecą światłami wielkich salonów samochodowych najsłynniejszych firm automobilowych świata, biur podróży, banków i sklepów z najbardziej luksusowymi artykułami dla pań i panów. O na przykład: „Elizejski pan” – wszystko dla mężczyzn, przecena! Koszula nie kosztuje już 600 tylko 500 franków, a parasol za jedyne trzysta. Przed wystawą para turystów dzieli to przez sześć – „wyjdzie” cena w dolarach… Tu się ogląda, ale tu się nie kupuje, chyba że nie ma się co robić z pieniędzmi. A że i takich gości ma Paryż, więc raz na godzinę, nie więcej, ktoś tutaj coś kupuje. Ale widać i tak się opłaca…
Oto ogromne, kolorowe ściany bijących w oczy reklam filmowych. Kina: „Jerzy V”, obok zaraz „Normandie”, kilka kroków dalej „Daumont”… Co dziś „idzie”?
Pluton obsypany Oscarami,
Pod słońcem szatana (Złota Palma w Cannes), a także
Przyjemności kobiet,
Stowarzyszenie przestępców,
Kłopotliwy agent… Ludzie przystają, oglądają fotosy i idą dalej. Czasem gdy obraz jest głośny – kolejka do kasy, jak wszędzie przed kinami, bo we Francji, taki obyczaj, że sprzedaje się bilety na kilkanaście minut przed seansem i tylko. Nie ma przedsprzedaży, stąd kolejka. Ostatni seans zaczyna się tuż przed północą.
Teraz „Lido” – najsłynniejszy na globie kabaret – jak reklamuje się ten kombinat rozrywki z barami, restauracją i z tym - już na pewno – najsłynniejszym kankanem świata. Tu trzeba zrobić postój i usiąść w sąsiednim bistro. (à propos – tę nazwę dali Francuzom Kozacy cara Aleksandra w 1814 roku. Po klęsce Napoleona wkroczyli do Paryża i tak głośno domagali się napitku i jadła wołając „bystro” – szybko, że już zostało… Na Wzgórzu Montmartre jest nawet tablica upamiętniająca ten fakt). Wracając do „Lido”. Jeśli się przy stoliku lub po prostu w pobliżu wejścia do kabaretu, poczeka kilkanaście minut późnym wieczorem, można zobaczyć prawdziwą rewię mody. To przyjeżdżają do kabaretu najbogatsi mężczyźni i strojne w kreacje panie. Ale to rzadko. Zatłoczoną do granic możliwości Champs-Élysées spacerują ludzie ubrani najróżniej, absolutnie dowolnie.
Jeśli ktoś spyta o modę to odpowiem: modne jest przede wszystkim to co wygodne, co można nosić na luzie, choć oczywiście nie brak i osób, szczególnie pań, pamiętających o tym co się powinno nosić… A co? Nie sposób wyliczyć – więc może tylko powiem, że dużo kraty i tweedu – co widać na ulicy i na wystawach.
Idźmy dalej… Oto Galeria Point-Show – tu 20 marca ubiegłego roku wybuchła bomba zapoczątkowując serię zamachów w Paryżu. Bomba eksplodowała także kilka miesięcy później po drugiej stronie alei, w kawiarni „Renault”. To jednak było już dawno – tu czas płynie szybko.
W wytwornej restauracji można zjeść obiad siedząc w… starym samochodzie. Tak bowiem zaaranżowano wnętrze3. Na parterze najnowsze pojazdy, na piętrze muzeum z samochodem pancernym tej firmy, z pierwszej wojny światowej. Wtedy pan
Renault zapisał się ładnie, potem znacznie gorzej. Za współpracę z hitlerowcami generał
de Gaulle znacjonalizował jego fabrykę i tak zostało do dziś…
Ale jeszcze o tym, co zjeść przy Champs-Élysées. Coraz większą popularnością cieszą się bary szybkiej obsługi na wzór amerykański: bułka z hamburgerem, frytki, coca-cola. To obraza dla francuskiej tradycji – wołają restauratorzy nad Sekwaną. Ale to nieubłagana prawda – tam chodzą przede wszystkim najmłodsi turyści, bo tam najtaniej.
Ta aleja to także narodowa, odświętna droga Francuzów. Tu odbywają się coroczne defilady wojskowe, 14 lipca w rocznicę zburzenia Bastylii. Pod Łukiem Triumfalnym, na Grobie Nieznanego Żołnierza każdy dostojny oficjalny gość Francji składa wieńce. Tu wśród 660 nazwisk marszałków i generałów, zasłużonych w epoce napoleońskiej dla Francji znajdują się nazwiska
Józefa Poniatowskiego i sześciu polskich generałów. Tu, na Polach Elizejskich, w lipcu 191 r. w defiladzie wojskowej dla uczczenia zwycięstwa w I wojnie światowej maszerowali żołnierze polscy generała
Józefa Hallera…
Najsłynniejsza aleja Paryża jest bohaterką zdarzeń niezwykłych. Oto 10 sierpnia ub. roku w czasie zdjęć filmowych, na zamkniętej na krótko dla ruchu arterii, nagle wylądował samolot. Jego pilot chciał zaprotestować w ten sposób wobec niesprawiedliwości tego świata w stosunku do jego osoby… Jak widać lądowanie w niezwykłych miejscach nie jest ostatnio takie rzadkie…
Rond Point – ten plac kończy zabudowaną część Pól Elizejskich. Jeszcze tylko kilkaset metrów wśród drzew i będzie Plac Zgody. Na prawo Grand Palais – miejsce wielu światowej sławy ekspozycji sztuki i koncertów. Po lewej, w głębi, złotem błyszcząca brama do ogrodów Pałacu Elizejskiego – siedziby prezydenta republiki. I ja tam byłem, miód i wino (dosłownie – wprawdzie wśród 5 tysięcy innych zaproszonych gości) piłem. Ale to już temat na inną korespondencję.
Michał Walczak
„Dziennik Łódzki”