Bogusław Sochnacki
Aktor
Wywiady
ID-002466.doc
 
2003-MM-DD
Nestor
 
- W tym zawodzie połowa powodzenia zależy od szczęścia - mówi Bogusław Sochnacki, wieloletni aktor łódzkich scen, w rozmowie z Anną Świerkocką i Krzysztofem Kowalewiczem.
 
A.Ś., K.K.: Poniedziałek od zawsze jest w teatrze dniem wolnym. Często zdarza się Panu pojawiać wtedy w „Jaraczu"?
 
B.S.: Ostatnio rzadko, bo jestem na emeryturze. Sprawy organizacyjne coraz mniej mnie dotyczą. Ale w latach 50. było zupełnie inaczej. Rzeszowski teatr, w którym debiutowałem, miał charakter objazdowy. W poniedziałki przeważnie występowaliśmy na różnych akcjach propagandowych. Pakowano nas do ciężarówki i jechaliśmy do PGR-u czy zakładu pracy. Dla młodego człowieka to była przygoda. Nie traktowałem tego jako przymusu.
 
A.Ś., K.K: Obchodzi Pan 50-lecie pracy artystycznej, ale nic nie słychać o hucznym jubileuszu?
 
B.S.: No i dobrze. Sytuacja materialna teatru nie jest najlepsza i ja to wykorzystałem. Miałem huczne czterdziestolecie. Wystarczy. Kiedy człowiek jest bardziej dojrzały, inaczej patrzy na świat. Dochodzę do wniosku, że w obchodzeniu jubileuszy gdzieś na dnie kryje się interes, żeby znów choć na chwilę zaistnieć, przypomnieć o sobie. To jest, wydaje mi się, naturalne pragnienie każdego aktora i dlatego z wielką przyjemnością odebrałem "prezent" Telewizji Wrocławskiej w postaci propozycji udziału w spektaklu Obrona. Taki podarunek jubileuszowy jest najbliższy mojemu sercu.
 
A.Ś., K.K.: Ciężko być nestorem?
 
B.S.: Zależy, z której strony się na to popatrzy. Być może niektórzy widzowie obserwując moje ociężałe ruchy widzą schyłek Sochnackiego. Z mojej strony wygląda to o wiele lepiej. To kwestia filozofii życiowej. Nie żyję ani przeszłością, ani przyszłością, a wyłącznie teraźniejszością. W pełni korzystam z chwili. Zachwycam się każdym szczegółem świata. Obserwuję przyrodę z bliska w swoim ogródku. Zatrzymuję się nad rzeczami, na które przez lata z powodu zabiegania nie miałem czasu. Nie jestem typem emeryta przeżywającego załamania. Przez lata nauczyłem się pokory i szacunku dla ludzi. Dzięki wierze nie boję się śmierci. Jestem wewnętrznie spokojny.
 
A.Ś., K.K.: Wystąpił Pan w ponad stu filmach. Trudno było pogodzić pracę na scenie i przed kamerą?
 
B.S.: Teatr był wtedy najważniejszy. Wszelkie plany filmowe zależały od synchronizacji z zajęciami w teatrze. Oczywiście, film dysponował ogromnymi pieniędzmi i czasami nawet samolotem dolatywałem na spektakl. Kiedy władzom wyjątkowo zależało na jakiejś produkcji, przedstawienie było wykupywane, a dyrekcja teatru - nawet zadowolona. Nikomu nie wydawało się to naganne.
A.Ś., K.K.: Pamięta Pan dzień swojego zawodowego debiutu?
 
B.S.: Tego się nie zapomina tak jak pierwszej miłości. Podczas debiutu na scenie zagrałem jak w amoku, nie do końca wiedząc co się wokół dzieje. Pierwszy dzień na planie filmowym wiązał się z jeszcze większymi emocjami. Byłem wtedy na pierwszym roku szkoły teatralnej. Ludzie z produkcji filmu Dwie brygady wybrali na zdjęcia próbne kilka osób, w tym mnie. Znaleźliśmy się z kolegą w hali przy ul. Łąkowej. Najpierw poproszono jego na plan, a ja czekałem w garderobie, która mieściła się na górze hali. Nie mogąc wytrzymać napięcia wyszedłem na podest i spojrzałem w dół. Widok był przerażający. Stłoczona grupa ludzi w jaskrawym świetle olbrzymich reflektorów z dziwnymi długimi kijami otaczała bezradnego człowieka przy tokarce. Po cichu uciekłem z planu. Jednak reżyserowi spodobała się moja robociarska gęba i w końcu zagrałem, ale inną rolę.
 
A.Ś., K.K.: W filmie grywał Pan zwykle role drugoplanowe. Nie miał Pan żalu do reżyserów, że nie dają szansy na kreowanie głównych postaci?
 
B.S.: W tym zawodzie połowa powodzenia zależy od szczęścia. Zagrałem w kilku filmach kompletnie nieudanych, ale nie z własnej winy. Na jakość obrazu składa się przecież wiele elementów. Kiedy scena jest źle zmontowana, sfotografowana, to choćbyś stworzył kreację, przejdzie niezauważona. Zetknąłem się na planie z wielkimi polskimi reżyserami. Byłem im znany z epizodów i dlatego mi je powierzali.
 
A.Ś., K.K.: Zabiegał Pan szczególnie o jakąś rolę?
 
B.S.: To wyglądało tak, jak moje relacje z kobietami. Ktoś taki jak ja, z płomiennie rudymi włosami i piegami, podoba się tylko niektórym damom. Za młodu, jeśli na potańcówce jakaś dziewczyna wpadła mi w oko, to naturalnie wysyłałem do niej sygnały. Jeśli pozostawała obojętna, przestawałem się nią interesować. Tak też było z rolami. Gdy ktoś inny został obsadzony w roli, która mi się podobała, nigdy nie walczyłem, tylko się wycofywałem. Dlatego po tylu latach pracy nie czuję zawiści w kontaktach z kolegami. Nikt nie może mi zarzucić, że coś mu zabrałem.
 
A.Ś., K.K.: Z teatru w Rzeszowie przeniósł się Pan do Łodzi. Dlaczego nie podjął Pan kolejnego wyzwania, czyli przeprowadzki do Warszawy?
 
B.S.: Powód był prozaiczny. Nie lubię się przeprowadzać, zmieniać miejsca. Do Rzeszowa jechałem z walizką i z walizką wróciłem. Ale w Łodzi już zakotwiczyłem na dłużej i bagaży przybyło. Stała obecność w stolicy nie gwarantowała większego sukcesu. Utwierdziło mnie w tym takie zdarzenie. Będąc po nagraniu którejś "Kobry" spotkałem w stolicy kolegę - aktora, który mieszkał tam od lat. Szliśmy ulicą Świętokrzyską. On elegancko ubrany, po warszawsku, ja - tak sobie. Nagle usłyszałem za nami szept jakichś podlotków: "Sochnacki, Sochnacki". Wtedy poczułem się bardzo dowartościowany. Pomyślałem sobie o koledze: "Zobacz, ty siedzisz w Warszawie i nikt cię nie poznaje".
 
A.Ś., K.K.: Czy aktorstwo ma przed Panem jeszcze jakieś tajemnice?
 
B.S.: Zawsze będzie miało. Jeśli ktoś traktuje aktorstwo poważnie, do końca życia pozostanie ono dla niego tajemnicą. Kto nie ma już nic do odkrycia, odchodzi z zawodu. Podczas każdego spektaklu staram się podchodzić do roli tak, jakbym grał ją po raz pierwszy. Myślę, że na tym polega aktorstwo. Inaczej popada się w sztampę.
 
A.Ś., KK.: Co Pan myśli, kiedy siada w swojej garderobie i czeka na rozpoczęcie spektaklu?
 
B.S.: Zależy przed jakim. Na pewno nie jestem znudzony i nie myślę "O Boże, znowu". Najczęściej siedzę w garderobie sam, biorę jakąś ciekawą lekturę i czytam. Nie spędzam czasu w bufecie. Nie znoszę plotek. Wielu kolegów nie umie wytrzymać ciszy, samotności. Muszą z kimś być, dzielić się emocjami czy wrażeniami. Ja z zasady nie biorę udziału w tzw. "spotkaniach z publicznością". Nie jestem estradowcem, który sprzedaje siebie. Zawsze ceniłem wewnętrzny spokój. Ze względu na wrodzoną nieśmiałość chowam się za odtwarzanymi postaciami.
 
A.Ś., K.K.: Kto zatem do takiego samotnika ośmiela się mówić "Socha"?
 
B.S.: Koledzy. I, po cichu, studenci. Ten pseudonim traktuję jako komplement. "Socha" oznacza narzędzie, które było przodkiem pługa i głęboko ryje ziemię. To oddaje mój charakter. Jestem solidny. Niczego nie robię powierzchownie. Nawet najmniejsze zadanie aktorskie traktowałem zawsze bardzo serio, bez taryfy ulgowej.
 
Z Bogusławem Sochnackim rozmawiali Anna Świerkocka, Krzysztof Kowalewicz
"Gazeta Wyborcza"
Łódź
 
 
 
 
 
 
ID-002467.doc
 
1962-07-01
Dzięki telewizji, a właściwie telewizyjnym inscenizacjom sztuk - Himmelkomando i Ścieżki chwały stał się znany w całej Polsce.
 
O tym, że chciałby zostać aktorem, nikomu nie mówił, w gimnazjalnym teatrze amatorskim nigdy nie grał. Raz tylko „załamał się” i zadeklamował wiersz na szkolnej uroczystości. Po maturze złożył egzamin w Wyższej Szkole Teatralnej w Łodzi i rozpoczął studia.
 
Po ukończeniu w 1953 roku PWST, Sochnacki pojechał do Rzeszowa. Tam przez cztery lata grał w Teatrze Ziemi Rzeszowskiej. Debiutował rolą komisarza policji w Domku z kart Zegadłowicza. Następnie grał m.in. Albina w Ślubach panieńskich Fredry, Pustaka w Fircyku w zalotach Zabłockiego, poetę w Weselu Wyspiańskiego.
 
W 1957 roku Sochnacki wrócił do Łodzi i rozpoczął pracę w Teatrze 7,15, którego dyrektorem był obecny reżyser telewizyjnego Teatru Popularnego – Jerzy Antczak. W Teatrze 7,15 grał wśród innych role tytułowe w Liliom Molarna i sensacyjnej sztuce Człowiek, który zgubił nazwisko. Po roku przeszedł do Teatru im. S. Jaracza, gdzie gra do chwili obecnej. Pierwszą sztuką w jakiej wystąpił, było Wesele. Potem widzieliśmy go m.in. w sztukach: Pierwszy dzień wolności (Jan), Strach i nędza III Rzeszy (SA-man), Kocha, lubi, szanuje (Mietek), Volpone (Mosca). Ostatnia rola Sochnackiego, to dziennikarz w Termitierze, sztuce młodego łódzkiego dramaturga Zbigniewa Nienackiego. Obecnie trwają próby do Igraszek z diabłem. Zobaczymy tutaj Sochnackiego w roli diabła Lucjusza. Zestaw ról jest więc dosyć różnorodny i bogaty.
 
H.R.: W jakiego rodzaju rolach czuje się pan najlepiej – dramat, komedia? Sztuki klasyczne czy współczesne?
 
B.S.: Mam chyba większe predyspozycje do dramatu, ale lubię czasem zagrać w sztuce lekkiej. Uważam zresztą, że aktor powinien grać wszystko. Oczywiście największej dojrzałości warsztatu wymagają sztuki klasyczne. Istnieją tutaj dodatkowe problemy gestu, poruszania się, bardzo często – wiersza. Ale ze względu na specyficzne piękno słowa, role w sztukach klasycznych dają dużą satysfakcję.
 
Bogusława Sochnackiego widujemy bardzo często w telewizji. Jego pierwszym poważnym zetknięciem z TV była rola komendanta obozu w reżyserowanej przez Kazimierza Oracza - Kolonii karnej Kafki. Później były „Kobry” i rola więźnia w głośnym Himmelkomando, Ojciec Goriot wg Balzaca i Ścieżki chwały Comba to dwie premiery Teatru Popularnego Łódzkiej TV. W obydwu przedstawieniach grał Sochnacki – w pierwszym Bianchona, w drugim jednego z trzech skazanych na śmierć żołnierzy – Didiera. Jego bohater był ogromnie przekonywający, prawdziwy, tragiczny. Zasługa aktora jest tym większa, że rola ta zasadniczo różni się od pozostałych jego ról telewizyjnych.
 
Sochnacki także często występował w telewizyjnych audycjach poetyckich, jego ciepły, liryczny głos słyszmy bardzo często w radiu. Warto przypomnieć tu chociażby słuchowisko Spartakus, gdzie Sochnacki|Sochnacki] wystąpił w roli tytułowej.
 
H.R.: Pytanie banalne: co pan woli Teatr czy telewizję?
 
B.S.: Moim zdaniem telewizja pozostaje w ścisłym związku z teatrem i wbrew wielu opiniom, uważam, że TV jest bardziej zbliżona do teatru niż filmu. Wprawdzie nie daje tak jak Teatr bezpośredniego kontaktu z widownią, umożliwia za to przekazywanie bardziej intymnych uczuć. Na ogół nie dostrzegam specjalnych różnic w przygotowywaniu roli dla teatru czy TV. W tym ostatnim przypadku jest tylko po prostu znacznie mniej czasu.
H.R.: A na czym, według pana, polega specyfika gry w teatrze telewizyjnym?
B.S.: Przede wszystkim na umiejętności błyskawicznego skupienia się. W teatrze można przygotowywać się przed wejściem na scenę; w filmie można ujęcia powtórzyć – w telewizji trzeba często przebiec z jednego końca studia w drugi i od razu „wejść” w rolę.*
O marzeniach na przyszłość Bogusław Sochnacki nie chciał mówić. Dowiedzieliśmy się tylko, że kiedyś chciałby grać Otella. A na razie – role ludzi „o charakterach zdecydowanych”.
Z Bogusławem Sochnackim rozmawiała Henryka Rumowska
„Ekran”
 
  • Mowa tu o czasach, kiedy telewizja emitowała swoje dokonania „na żywo”. Teraz telewizja dysponując urządzeniami rejestrującymi i montującymi może powtarzać każde ujęcie po wielokroć (przyp. Helena Ochocka)
Bogusław Sochnacki - Aktor
Biografia
Filmografia
Nagrody
Odznaczenia
Wspomnienia
Wywiady
Zdjęcia