Henryka Rumowska
publicysta, redaktor TV
Wywiady
ID-002429.doc
 
1991-09-13
Wywiad tygodnia z Henryką Rumowską, p.o. redaktora naczelnego Łódzkiego Ośrodka TV
Przepraszam telewidzów…
 
T.Z.: Pracuje pani w ŁOT prawie 30 lat. Kiedy było najgorzej?
 
H.R.: W stanie wojennym. Nieprzyjemnie się pracuje, gdy na piętrze siedzi żołnierz lub funkcjonariusz SB, a na korytarzu ćwiczy oddział wojska.
 
T.Z.: Młodzież nie wie, że telewizja kiedyś się zaczęła. Jakie były jej początki w Łodzi?
 
H.R.: Początek to prowizoryczna antena nadająca sygnał wzdłuż ulicy Piotrkowskiej, z lekkim wybrzuszeniem w kierunku Gdańskiej oraz cztery malutkie pomieszczenia redakcyjne. Ośrodek łódzki był pierwszym ośrodkiem regionalnym w Polsce. Nadawaliśmy trzy razy w tygodniu dwugodzinny program składający się z wiadomości i filmu. Dopiero w grudniu 1956 r. fragmentem inscenizacji Sędziów Stanisława Wyspiańskiego weszliśmy ambitniej na antenę.
 
T.Z.: Przy okazji jubileuszu 35-lecia porozmawiajmy o dziennikarstwie telewizyjnym. Czym, pani zdaniem, różni się styl dziennikarstwa sprzed lat trzydziestu od dzisiejszego?
 
H.R.: Oceniać trzeba na różnych płaszczyznach. Dzisiaj, dziennikarz jest bardziej samodzielny, chociaż nawet w czasach ancien regime’u naczelni zostawiali pewien margines swobody. Dziennikarstwo telewizyjne wymaga wyjątkowego przygotowania. Z tym jest niestety źle. Myślę, że pokolenie dziennikarzy sprzed 30 lat wchodziło w swój zawód lepiej przygotowane. Dziennikarz był zaszczycony, iż wykonuje ten zawód. W latach siedemdziesiątych i osiemdziesiątych profesja ta została kompletnie zdewaluowana. Skutki widoczne są dzisiaj.
Nie ma ludzi, którzy byliby siłą motoryczną każdej redakcji, którzy wiedzą co i jak i zachowują przy tym dużo zapału. Są za to w telewizji ludzie niedouczeni warsztatowo, albo pozbawieni własnych poglądów. Zniknęła też w TV specjalizacja. Nie wyobrażam sobie przed trzydziestu laty dziennikarzy przekonanych, że się na wszystkim znają. Dzisiaj obowiązuje model dziennikarza-omnibusa, który mówi o wszystkim i nie odczuwa potrzeby uczenia się.
 
T.Z.: Zewsząd słychać zarzuty, że telewizja łódzka jest nudna i zła.
 
H.R.: Myślę, że chodzi tutaj o program regionalny EŁPEES, gdyż produkcje artystyczne naszego ośrodka cieszą się uznaniem telewidzów. Staramy się powoli „wygrzebywać” z dołka, ale nie jest to takie proste. Nie chcę mówić o pieniądzach, bo wpadnę w ogólnie obowiązujący w Polsce ton narzekania, ale na pewno jakość programów jest z nimi w dużej mierze związana. Żeby program regionalny był audycją żywą i ciekawą, potrzeba dużych nakładów finansowych. Natomiast na koszty redakcyjne jednego wydania EŁPEES możemy przeznaczyć jedynie 5,5 mln zł. Zrobienie 3,5-godzinnej audycji za takie pieniądze jest rzeczą niemożliwą i dlatego szukamy sponsorów. A ci mają określone wymagania.
 
T.Z.: Ale przecież nie jest to jedyny powód?
H.R.: Oczywiście. Polska telewizja cierpi na brak dziennikarzy, którzy ten gatunek programu telewizyjnego potrafią realizować. Nie wykształcił się do tej pory typ dziennikarza, menedżera i showmana telewizyjnego w jednej osobie. Przed laty było „Studio 2”, które się sprawdziło. Dzisiaj jest to kwestia braku takich osobowości telewizyjnych, które nie tylko potrafią zorganizować, ale i zintegrować cały zespół wokół wspólnego celu.
 
T.Z.: Co chwila łódzcy telewidzowie widzą nowe twarze. Trzeba powiedzieć, że eksperymentowanie na wizji nie wychodzi na dobre Łódzkiemu Ośrodkowi TV.
H.R.: Zgadzam się, ale tylko „na żywo” możemy sprawdzić nowych prezenterów. Serdecznie za to przepraszam naszych telewidzów. Ciągle szukamy nowych talentów, ale potwierdza się moja teza, że ten zawód stał się mało atrakcyjny, nawet przy tak dużym bezrobociu wśród absolwentów szkół wyższych.
 
T.Z.: A może jest to kwestia zaufania do TV? Wielu telewidzów uważa, że zmienił się jedynie kolor dysponenta, że telewizja jest w dalszym ciągu zależna.
 
H.R.: Nie sądzę, że w programie regionalnym były „przegięcia” w którąkolwiek stronę np. spraw związanych z religią jest tyle ile trzeba. Tzw. Telefony z komitet już się skończyły.
 
T.Z.: Zbliża się kampania wyborcza. Smutne doświadczenie uczy, że ŁOT może sympatyzować z którymś z ugrupowań politycznych.
 
H.R.: Nie będzie to możliwe. Przepisy ustawy o ordynacji wyborczej wyraźnie formułują rolę i obowiązki telewizji w kampanii wyborczej. Nie będziemy ulegać żadnym naciskom. Jesteśmy całkowicie niezależni.
 
T.Z.: Ale przykład z redaktorem Krzysztofem Spychalskim z „Przeglądu Tygodniowego” zaproszonym wcześniej i nie dopuszczonym do udziału w dyskusji z władzami miasta, budzi jednak pewne wątpliwości co do waszej niezależności.
 
H.R.: Program z udziałem prezydenta Grzegorza Palki i przewodniczącego RM – Andrzeja Ostoja-Owsianego zapowiadaliśmy wcześniej. Musieliśmy podziękować za udział w audycji redaktorowi Spychalskiemu, gdyż niedostosowanie się do życzenia prezydenta Palki groziło nam zerwaniem audycji. Nie mogliśmy sobie na to pozwolić (ze względu na telewidzów) i musieliśmy ustąpić.
 
T.Z.: Dziennikarzom telewizyjnym zarzuca się agresywność, dyspozycyjność i nierzetelność.
 
H.R.: Jeżeli przez 40 lat ten zawód sprowadzało się do roli gońca i przekaźnika czyichś poleceń to musi nastąpić odreagowanie w stylu: teraz mi wolno, teraz można wszystko powiedzieć, teraz to ja wszystkim pokażę. To jedna sprawa. Druga kwestia to tzw. „przywalanie”. Najbezpieczniej „przywalać” jest oczywiście nomenklaturze. I bardzo dobrze, bo dziennikarz powinien mówić i pisać to co myśli. Tyle że powinien się zastanowić i przemyśleć jak to zrobić. To podstawa, a niestety myślenia u niektórych dziennikarzy brak.
 
Z Henryką Rumowską rozmawiał Tomasz Zawratyński
„Dziennik Łódzki”
 
 
 
 
 
 
ID-002430.doc
 
1991-03-09
Rozmowa autoryzowana
Z Henryką Rumowską – nowym dyrektorem łódzkiej telewizji
 
P.W.: Zacznijmy od wyjaśnienia podstawowej sprawy. Otrzymała pani nominację na dyrektora czy na pełniącego obowiązki szefa łódzkiej telewizji?
 
H.R.: Na pieczątce jest „pełniący obowiązki”.
 
P.W. Plotka na Woronicza głosi, że otwiera to furtkę dla redaktora Markiewicza. Jeżeli nie powiedzie u się w Warszawie, to będzie mógł wrócić na poprzednie stanowisko do Łodzi?
 
H.R.: Nie wiem jakie plany ma redaktor Markiewicz, ale nie sądzę, żeby w stolicy miało mu się nie udać.
 
P.W.: po pani nominacji „Dziennik Łódzki” napisał, że brała pani udział w pracach komisji weryfikującej dziennikarzy w stanie wojennym…
 
H.R.: To nieprawda. Zadzwonił do mnie pan Marian Strzelecki, który protokołował posiedzenie komisji weryfikacyjnych (obecnie dziennikarz „Rzeczpospolitej” – red.) i powiedział, iż w każdej chwili może złożyć notarialne oświadczenie, że ja w jej pracach nie brałam udziału. Nie wszyscy, którzy zostali po stanie wojennym w telewizji muszą mieć coś na sumieniu.
 
P.W.: Wyjaśnijmy w takim wypadku wszystkie wątpliwości. Czy była pani w PZPR?
 
H.R.: Tak.
 
P.W.: Jak długo?
 
H.R.: Do końca. Ale dodam, że nigdy nie miałam i nie mam ani daczy, ani samochodu. Nic nie zawłaszczałam. Nie byłam i nie jestem w żadnej spółce. Do obecnego stanowiska doszłam żmudną pracą. A jeśli ma się liczyć fachowość, to bez megalomanii mogę powiedzieć, że jestem profesjonalistką.
 
P.W.: Poprzedni dyrektor Marek Markiewicz powiedział przed rokiem, że najgorsi w telewizji są dziennikarze. Czy od tego czasu coś się zmieniło?
 
H.R.: Ostanie 12 nie były dobre dla telewizji. Działała selekcja negatywna. Rezultat jest taki, że mamy dziennikarzy starszych-fachowców i młodzież. Praktycznie nie ma osób w wieku 35-45 lat, a to jest doskonały wiek dla dziennikarza. Myślę jednak, że w Łodzi jest mimo wszystko lepiej niż w innych ośrodkach. Można się zgadzać lub nie zgadzać z poglądami Małgosi Ziętkiewicz, ale nie można jej odmówić, że jak na młodego dziennikarza radzi sobie znakomicie. Podobnie jest z Zosią Kędziorą i Arkiem Grzelką.
 
P.W.: Po przejściu Marka Madeja na dyrektora naczelnego redakcji sportowej TV jego miejsce zajął w Łodzi Mikołaj Madej. Czy posada komentatora sportowego w Łodzi jest dziedziczna?
 
H.R.: Mikołaj próbował dziennikarstwa telewizyjnego przed rokiem, ale wtedy pracował u nas Marek i uznaliśmy za niestosowne aby syn i ojciec byli w jednej redakcji. Gdy Marek Madej przeszedł do Warszawy przyjęliśmy jego syna na etat aplikanta. Gdy okaże się, ze nie potrafi robić dobrych relacji to go po prostu zwolnimy.
 
P.W.: W łódzkiej telewizji prezentowana była tylko jedna opcja polityczna. Dokładniej ta, która obecnie rządzi w mieście. Czy pod pani dyrekcją się to zmieni?
 
H.R.: Nie sądzę, żeby dotychczas prezentowana była tylko jedna opcja. Bardzo bym chciała i myślę, że były już tego przesłanki, iż teraz też tak nie jest. Kiedy jedna z dziennikarek skomentowała, moim zdaniem niestosownie, wywiad z Henrykiem Wujcem, to na drugi dzień przeprosiliśmy za to. Relacjonowaliśmy w bardzo obszerny sposób spotkanie z Adamem Michnikiem. Radni z grupy WKO życzyli sobie, aby rozmawiała z nimi redaktor Więcławska a nie Ziętkiewicz, która zazwyczaj przygotowuje obrady z Rady Miejskiej i spełniliśmy ich prośbę.
 
P.W.: A czy w łódzkiej telewizji musi być tak dużo polityki?
 
H.R.: To już jest druga strona medalu. Do ŁPS, który powinien być programem rozrywkowym i jest jedyna tak obszerna audycją w ciągu całego tygodnia zgłaszają się różne grupy polityczne. Chcą w nim występować, składać oświadczenia, a przecież nie chcemy być posądzeni o prezentowanie tylko jednej opcji i koło się zamyka.
 
P.W.: Przewiduje pani „przyspieszenie”?
 
H.R.: Nie przypuszczam bym mogła sobie pozwolić z przyczyn finansowych na jakieś błyskawiczne zmiany. Na pewno będziemy robić dla programów ogólnopolskich telewizję śniadaniową, 997, audycje o filmie i teatrze. Chcemy wznowić program robiony przed laty w Łodzi Stan krytyczny. W programie regionalnym myślimy o bardziej rozrywkowej formie ŁPS. Nie wiadomo jednak czy wystarczy nam na to pieniędzy. Chociaż niebawem mogą pojawić się w piątek teledyski i koncerty jazzowe.
 
Z Henryką Rumowską rozmawiał Piotr Wesołowski
„Gazeta Łódzka”
 
 
 
 
 
 
ID-002431.doc
 
1976-09-25
Reportaż – dociekanie prawdy
 
H.P.: Henryka Rumowska, autorka takich reportaży, jak „Anatomia spektaklu”, „Spotkanie Arturem Rubinsteinem”, „60 dni z Lordem Jimem”, „Jedna rola Barbary Krafftówny”, czy „Łódzkie Spotkania Baletowe” dała świadectwo bogactwu życia artystycznego w Łodzi, przedstawiając jego osiągnięcia całemu krajowi, a jednocześnie przekazała widzom bogatą wiedzę o procesie powstawania dzieł sztuki scenicznej czy muzycznej. Powiada:
 
H.R.: Praca nad reportażem to jest wielka niewiadoma, początkowy zamysł zmienia się pod wpływem dziejących się zdarzeń. Staram się robić reportaże o ludziach, którzy coś znaczą i oni siłą rzeczy w trakcie swojej pracy modelują mój materiał. Interesuje mnie podpatrywanie warsztatu twórczego, śledzenie tego, co twórca daje z siebie, co wnosi w przygotowywane dzieło. Dlaczego unikam komentarza autorskiego? Komentarz to „klajstrowanie”, ratowanie tego, co się nie udało pokazać obrazem…
 
Z Henryką Rumowską rozmawiał Henryk Pawlak
„Głos Robotniczy”
Jest to fragment obszernego wywiadu z łódzkimi twórcami telewizyjnymi z okazji dwudziestolecia istnienia Telewizji Łódź.
Opracowała Helena Ochocka
Henryka Rumowska - publicysta, redaktor TV
Biografia
Odznaczenia
O twórcy
Recenzje
Reportaż
Twórca o telewizji
Wywiady