Wacław Romański - realizator dźwięku
Wacław Romański
Realizator dźwięku
O twórcy
ID-002408.doc
 
2009-MM-DD
Wacka znam chyba od zawsze, bo od prawie czterdziestu trzech lat. To szmat czasu. Z Wackiem łączą mnie wspomnienia wspólnej pracy przy realizacji programów telewizyjnych. A nie zawsze była to praca lekka, łatwa i przyjemna. Bardzo często przychodziło nam zmagać się z nie lada trudnościami i problemami, których pokonanie graniczyło niejednokrotnie z cudem.
Wacek to świetny i sprawdzony kolega, dobry, wesoły kompan, pogodny człowiek. Solidny, sumienny, obowiązkowy i bardzo pracowity.
Wacek miał pomysły. Pomysły - naturalnie na udoskonalanie, ulepszanie tego, co robił. Wacek był realizatorem dźwięku w Telewizji Łódzkiej.
Realizator dźwięku obok reżysera, realizatora wizji, scenografa i redaktora to główne postacie tworzące widowiska telewizyjne.
Wacek eksperymentował, próbował osiągając dzięki tym swoim wynalazkom efekty, jakich dziś nie powstydziłaby się supernowoczesna telewizja. A trzeba pamiętać, że przyszło nam pracować w dość przaśnych warunkach, w niełatwych czasach i to wtedy, kiedy technika była jeszcze w powijakach. Wacek na przykład jako pierwszy w Telewizji Polskiej wprowadził udźwiękawianie zarejestrowanych wcześniej widowisk teatralnych, programów rozrywkowych, czym wzbudzał zazdrość kolegów realizatorów ze stolicy.
Był też inicjatorem przystosowania jednego z enerdowskich wozów osobowych marki „Robur”, zwanych przez nas „zemstą Hitlera” i wyposażeniem go w profesjonalny sprzęt dźwiękowy, podglądy wizyjne, urządzenia łączności, interkomy, tak aby mógł współpracować z wozem reportażowym przy realizacji dużych programów artystycznych.
Będący w posiadaniu naszego Ośrodka wóz reportażowy, jak sama nazwa wskazuje, przeznaczony był do realizacji programów publicystycznych. Wacek miał zaś większe ambicje. Jego inicjatywę poparł nasz ówczesny redaktor naczelny Michał Walczak oraz dyrektor ekonomiczny Wacław Pilarski. Wspierał go i pomagał w realizacji pomysłu naczelnik wydziału transmisji Sławomir Nawrocki. Przeciwny tej inicjatywie był jedynie główny inżynier TV Łódź, człowiek bez wyobraźni, bardzo „sztywny urzędnik”. Mimo jego oporów i niechęci, wóz został skonstruowany. Przy budowie wozu, a później obsłudze, pracowali koledzy Wacka, wspaniali fachowcy Wiesław Sobierajski, Bogdan Pastusiak, Grzegorz Piotrowski i inni. Wacek, który po dzień dzisiejszy jest zapalonym fanem sportu, z sentymentem wspomina realizację przez Telewizję Łódzką programów sportowych:
„To w tym Ośrodku podczas międzypaństwowego meczu w siatkówce mężczyzn w łódzkiej hali sportowej po raz pierwszy obok trenera – legendy polskiej siatkówki – Huberta Wagnera, w trakcie meczu siedział pracownik obsługujący mikrofony. Dzięki naszej pionierskiej pracy telewidzowie mogli słyszeć oprócz komentarza sprawozdawcy, wszystkie uwagi trenera wygłaszane pod adresem zawodników zarówno podczas meczu jak i przerw. Hubert Wagner wyraził naturalnie zgodę na ten eksperyment, zdając sobie sprawę z faktu, że na antenę „poszły” też wyrażenia niecenzuralne”.
Pomysł stosowania mikrofonów, a później mikroportów, kontynuowany był podczas niektórych imprez sportowych transmitowanych przez TV Łódzką. Nie wszyscy trenerzy byli w stanie powstrzymać swoje emocje i nie zawsze ich język był językiem literackim, a zadaniem Telewizji jest przecież propagowanie poprawnej i pięknej polszczyzny. Może dlatego nie zawsze wyrażali zgodę na tego typu eksperymenty.
Dalej wspomnienie Wacka o pracy nad realizacją meczy sportowych: „Realizowaliśmy swego czasu międzypaństwowy mecz w boksie Polska – ZSSR. Wówczas były to najsilniejsze drużyny Europy. Sportowcy naszych wschodnich sąsiadów nie cieszyli się sympatią kibiców i prawie dziesięciotysięczna widownia łódzkiej hali sportowej, w której to odbywał się ów mecz, przy każdej nadarzającej się okazji, swoją antypatię wyrażała gwizdami. Na antenie telewizyjnej słychać było jednak nie gwizdy, a oklaski. Oczywiście dzięki naszej ingerencji”.
Wspomnienia Wacka mają różne oblicza. W jednym z tych wspomnień i ja mam swój udział: „Sami też uprawialiśmy sport. Np. po skończonych próbach realizowanego koncertu rozrywkowego z Żyrardowa, późnym wieczorem na korytarzu hotelu, w którym nocowaliśmy, rozegraliśmy mecz w piłkę nożną: Telewizja kontra Orkiestra PR i TV Henryka Debicha. Niestety mecz ów skończył się dość szybko, gdyż redaktor i autor scenariusza Helena Ochocka, nie czując ducha sportowego uniemożliwiła jego kontynuację, wysyłając niektórych zawodników do Łodzi; zaś finał meczu odbył się w gabinecie redaktora naczelnego Michała Walczaka, który wyciszył sprawę, dowiedziawszy się ode mnie, że w meczu nie brał udziału dyrektor Henryk Debich. Do tej pory nie mogę zrozumieć dlaczego!
A z redaktor Heleną Ochocką przyjaźnię się do dziś i staram się zaszczepić jej bakcyla sportowego. Na razie bez szczególnych rezultatów”.
Współpracowałam z Wackiem przy realizacji setek programów rozrywkowych, muzycznych, teatrów TV, programów publicystycznych. Zarówno w studio, jak i w plenerze. Pracowaliśmy niejednokrotnie po kilkanaście godzin na dobę, w niedziele i święta. Wszystkim nam bowiem zależało, aby to, co robimy, było w jak najlepszym gatunku. Naprawdę bywało ciężko. Nigdy nie zapomnę wyjazdów na plan zdezelowanymi „roburami” i „nysami”.
Dziś, gdy patrzę, jak nasi następcy jeżdżą wygodnymi , szybkimi i nowoczesnym samochodami, zazdroszczę im. Zazdroszczę tego wspaniałego i nowoczesnego sprzętu, jakiego nie było dane nam mieć.
Pocieszeniem dla nas jest fakt, że programy przez nas produkowane, zostały w pamięci telewidzów. Wiele osób wspomina realizowane przez TV Łódzką programy rozrywkowe z cyklu Dobry wieczór – tu Łódź, recitale wybitnych gwiazd estrady polskiej i zagranicznej, inscenizowane programy z cyklu Uśmiech i piosenka, teatry TV, programy muzyczne np. Nie taki diabeł straszny czy z cyklu Za wolność waszą i naszą i inne.
W tych wszystkich przedsięwzięciach Wacek maczał palce. Realizował dźwięk, nagrywał playbacki, montował taśmy z nagraniami, udźwiękawiał już gotowe programy. Zakres czynność i obowiązków realizatora fonii był bardzo szeroki i była to praca niezwykle stresująca i bardzo odpowiedzialna. Nie sposób jednak było ustrzec się od różnego rodzaju wpadek. Taką wspólną wpadkę mieliśmy podczas produkowania programu z cyklu Dobry wieczór – tu Łódź z Teatru Wielkiego z udziałem publiczności, programu realizowanego „na żywo”. Konferansjer zapowiedział zespół „Homo Homini” , na scenę na wózku teatralnym wjeżdża zespół składający się z czterech chłopaków, a Wacuś „puszcza” playback żeńskiego zespołu „Pro-Contra”. Ogólna konsternacja. Chłopcy śpiewają dziewczęcymi głosami. To zdarzenie nie miałoby miejsca, gdyby artyści dostarczali taśmy z nagraniami w odpowiednim czasie. Niestety bardzo często bywało tak, że dosłownie w ostatniej chwili otrzymywaliśmy owe nagrania i nie było już czasu na wmontowanie ich w blok taśm do emisji. Leżały więc osobno i czekały na swoją kolejkę.
Programy na realizowane „na żywo” wymagały zdrowych nerwów, absolutnej koncentracji i spokoju. Nie zawsze mogliśmy pozwolić sobie na taki luksus. Pracowaliśmy przecież często w zaimprowizowanym studiu telewizyjnym bądź wozie transmisyjnym, gdzie dosłownie nad głową stał znerwicowany i niecierpliwy reżyser.
Współpracowaliśmy przy realizacji wielu widowisk teatralnych, programów rozrywkowych z różnymi reżyserami, często bardzo wymagającymi. Zawsze jednak potrafiliśmy sprostać ich oczekiwaniom. Teraz niejednokrotnie łezka kręci się w oku, kiedy wspominamy przeszłość i obserwujemy teraźniejszość.
Takich programów jak np. pamiętne Dobry wieczór – tu Łódź z tak dużą ilością wykonawców, baletami, orkiestrą liczącą ok. 50 osób, zmianą dekoracji w trakcie trwania widowiska w tak krótkim czasie (3 godziny trwał koncert z udziałem publiczności, w tym przerwa), za niewielkie pieniądze nikt już nie zrealizuje. Trzeba też pamiętać, że nie mieliśmy do dyspozycji wspaniałych osiągnięć techniki, jakimi dysponują dzisiejsi twórcy i realizatorzy. A może my mieliśmy po prostu pomysł i chęci…
 
Helena Ochocka
 
 
 
 
 
 
ID-002409.doc
 
2009-MM-DD
Wacław Romański to człowiek, na którego zwróciłem uwagę z dwóch powodów. Po pierwsze - z wielką pasją i zapałem angażował się w to, co robił, po drugie - miał powołanie do realizacji dźwięku. Chciałem więc pomóc w urzeczywistnieniu jego zainteresowań i pragnień. Spotkaliśmy się w Telewizji Łódzkiej. Spotkanie to zaowocowało późniejszą długotrwałą współpracą. Początkowo Wacław był montażystą dźwięku w tworzonym wspólnie archiwum muzycznym. Jego zdolności, zaangażowanie i chęć pogłębiania wiedzy predestynowały go do szybkiego awansu. Został realizatorem dźwięku otrzymując I kategorię.
Jego pierwsze realizacje to nagrania do cyklu recitali wybitnych solistów, którzy przyjeżdżali niemal z całego świata, by wziąć udział w programach muzycznych Telewizji Łódzkiej. W tym czasie nagrywał również wiele koncertów kameralnych i zespołów muzycznych.
Duży sukces odniósł cykl programów Dawne śpiewy proletariatu polskiego, na który składały się piosenki biesiadne. Do tego sukcesu w bardzo dużym stopniu przyczynił się W. Romański. Nagrania odbywały się niezwykle trudnych warunkach, brała w nich udział olbrzymia ilość wykonawców, a sprzęt, na którym pracował realizator dźwięku, pozostawiał wiele do życzenia. Nieoceniony jest wkład pracy Wacława w realizację dźwięku przy tworzonym przez Telewizję Łódzką prestiżowym cyklu programów muzycznych Polska pieśń żołnierska reżyserowanym przez Tadeusza Worontkiewicza. Nagrania dokonywane również w plenerze wymagały od realizatora dźwięku szczególnych umiejętności i refleksu.
Ukoronowaniem umiejętności i talentu W. Romańskiego były nagrania koncertów Orkiestry Filharmonii Łódzkiej pod dyrekcją Henryka Czyża do znanego i uznanego cyklu Nie taki diabeł straszny.
Wacław realizował z dużym powodzeniem dźwięk i nagrywał światowe dzieła operowe, które Telewizja Łódzka retransmitowała z Teatru Wielkiego.
Uważam nagranie opery Tosca G. Pucciniego dokonane przez W. Romańskiego za wręcz mistrzowskie. Doskonale dawał sobie radę z olbrzymią obsadą orkiestrową w dziełach symfonicznych np. w symfoniach J. Brahmas. Orkiestrą dyrygował wówczas Zdzisław Szostak.
Na szczególną uwagę zasługują również nagrania świetnych koncertów symfonicznych z Filharmonii Łódzkiej prowadzonych przez Andrzeja Markowskiego. Mistrza Markowskiego szczególnie zachwyciło dokonane przez W. Romańskiego nagranie Szeherezady M. Rimski-Korsakowa. Dodam, że wszyscy dyrygenci zabiegali o to, aby ich koncerty nagrywał Wacław Romański. Osobiście bardzo byłem usatysfakcjonowany jego pracą podczas wielu nagrań orkiestry „Odeon”, którą prowadziłem.
Nie sposób pominąć wkład i osiągnięcia W. Romańskiego nagrania do realizowanego przez Telewizję Łódzką cyklu Portret kompozytora. To zaledwie niektóre wybrane programy i cykle. Jeśli dodać do tego liczne nagrania do programów rozrywkowych, ma się pełny obraz talentu godnego odnotowania.
 
Stanisław Gerstenkorn
 
 
 
 
 
 
ID-002410.doc
 
RRRR-MM-DD
O Wacku Romańskim słyszałam wiele dobrego nim poznałam go osobiście. Mój mąż Krzysztof Łopalewski pracował z nim w Telewizji, a prywatnie panowie bardzo się przyjaźnili. Łączyły ich wspólne zainteresowania. Było tych zainteresowań sporo, bo i literatura, i sport, szachy, a przede wszystkim muzyka. Obaj uwielbiali muzykę. Przed każdą telewizyjną realizacją koncertu z Filharmonii Łódzkiej, słuchali wspólnie płytowych jego nagrań u nas w domu przy ulicy Wschodniej. Krzysztof dysponował wielkim zbiorem płyt, które udostępniał Wackowi do ilustracji muzycznych w realizowanych przez telewizję programach.
W niedzielę Krzysztof z Wackiem chodzili na giełdy książek, gdzie starali się kupić „białe kruki”. Mieli też swoje miejsca, gdzie zdobywali literaturę tzw. drugiego obiegu, wówczas zakazaną. W naszym domu często rozgrywali mecze szachowe. Traktowali je niezwykle poważnie. Były to bardzo emocjonujące spotkania.
Moje kontakty z Wackiem na gruncie zawodowym były bardzo częste. W tym czasie, a były to początki lat 60., Telewizja Łódzka realizowała bardzo dużo programów rozrywkowych i rewiowych, do których ja przygotowywałam choreografię. Układałam swoje wizje taneczne dla zespołu baletowego „Le Soleil”, stworzonego dla potrzeb cyklu programów Dobry wieczór – tu Łódź, do wspólnie z Wackiem preparowanej, zmontowanej muzyki. Rozumieliśmy się w pół słowa. Krótko przedstawiałam mu ideę swego pomysłu, proponowałam konkretne utwory, a on wiedząc, że taniec ma trwać np. pięć minut, montował dla nas muzykę. Miał wspaniale wyczucie, niezawodne ucho, poczucie rytmu, potrafił łączyć, skracać, różne zdawałoby się, „kawałki”, nie tracąc nic z sensu. Zawsze wysłuchiwał cierpliwie moich próśb i życzeń związanych z potrzebną mi muzyką. Proponował różne rozwiązania, z których, mając do niego pełne zaufanie, niejednokrotnie korzystałam. Był chętny do współpracy, dyspozycyjny o każdej porze dnia i nocy (ja często kończyłam spektakl czy próbę późnym wieczorem i dopiero po skończonej pracy mogłam zająć się przygotowaniem muzyki, a i Wacek miał przez cały dzień zajęcia w telewizji). Śmiem twierdzić, że montaż utworów muzycznych był jego pasją. Robił to naprawdę po mistrzowsku. Żył tym. Nasza współpraca i kontakt w trakcie rejestracji programów kończyła się w montażowni dźwięku, bo już Teatrze Wielkim, skąd w większości, realizowane były programy, prawie się nie widywaliśmy. On siedział w kabinie akustyków na IV piętrze, ja próbowałam z moim zespołem na scenie. Gdy było to konieczne, porozumiewaliśmy się przez nagłośnienie. Wspominam z sentymentem programy reżyserowane przez Janusza Rzeszewskiego, w których dźwięk realizował właśnie Wacek. Wymieniane między panami uwagi na temat realizowanego programu były chwilami bardzo zabawne, ale i sympatyczne. Panowie się lubili i szanowali. Wacek był niezwykle pracowity, żył tą pracą. Charakteryzowało go pogodne usposobienie, choć w życiu prywatnym nie wszystko układało mu się różowo. Po rozwodzie sam wychowywał syna, łącząc ten obowiązek z obowiązkami związanymi z pracą (a czas pracy w telewizji był nienormowany i właściwie trzeba było być dyspozycyjnym częstokroć prze całą dobę, nie istniały dla nas dni wolne, święta, niedziele itp.). Robił to z pełnym powodzeniem. Nie słyszałam nigdy, żeby się uskarżał na swój los. Zawsze był uśmiechnięty, pogodny, tryskał dobrym humorem. Chętnie udzielał się towarzysko. Spędziliśmy wiele sympatycznych wieczorów. Przypominam sobie wspólną kolację, na którą zostałam zaproszona do pewnego lokalu przez męża i Wacka. Po skończonej pracy około 22.00 udaliśmy się do wspomnianego lokalu, którego atrakcją był stripteasse. Nasz stolik usytuowany był przy samym parkiecie, na którym rozbierała się panienka. Wacek siedział do niej tyłem. W takiej pozycji pozostał do końca „spektaklu”. Zastanawiałam się dlaczego. Przecież wówczas stripteasse nie był powszechny i nie w każdym lokalu można go było zobaczyć, tym bardziej, że ten właśnie lokal został przez panów specjalnie wybrany. Gdyby Wacek odwrócił się przodem do „artystki”, siedziałby tyłem do mnie, a on był przecież gentelmanem. Jestem przekonana, że żal mu było straconego przedstawienia, bo zawsze był czuły na kobiece wdzięki. I ten fakt świadczy o jego dobrych manierach, kindersztubie, szacunku dla płci pięknej.
Wacek był dobrym kolegą, uczynnym i dyskretnym. Można było powierzyć mu największy sekret. Zawsze dochowywał tajemnicy. Można było liczyć na jego pomoc. Miał spore umiejętności manualne. Potrafił z niczego zrobić coś. Wszystkie domowe naprawy nie stanowiły dla niego żadnych trudności. Chętnie te swoje umiejętności wykorzystywał pomagając kolegom i przyjaciołom. Choć minęły lata, nasze telewizyjne przyjaźnie trwają do dziś. Każde spotkanie po latach jest na pewno obopólna radością i przyjemnością. Jestem głęboko przekonana, że nadal zawsze możemy na siebie liczyć.
 
Janina Niesobska
 
 
 
 
 
 
 
Opracowała Helena Ochocka
Wacław Romański - Realizator dźwięku
Biografia
Odznaczenia
O twórcy
Twórca o telewizji
Wywiady
Zdjęcia