Andrzej Rokicki - muzyk, pedagog
Andrzej Rokicki
Muzyk, pedagog
Wywiady
ID-002405.doc
 
1979-MM-DD
Andrzej Rokicki
Granie – to jest życie
 
Andrzej Rokicki – znany muzyk, trębacz – solista orkiestry PR i TV w Łodzi, przez przyjaciół często nazywany Eddiem Calvertem lub „złotą trąbką” Łódzkiej Rozgłośni Polskiego Radia.
 
I.G.: Czy to się zgadza
 
A.R.: To bardzo miłe i dowcipne, lecz nie wiem, czy ma pokrycie w prawdzie, ale… na bezrybiu i rak ryba. Był czas, gdy na świecie trąbka była bardzo modna, a do Europy ta moda przyszła w latach kiedy ja zaczynałem „wchodzić” na estradę. Tak się ponadto złożyło, że wtedy grających solistów-trębaczy w Polsce było niewielu, więc dowcipni koledzy używali sobie na mnie, obdarzając różnymi przydomkami.
 
I.G.: Z jakimi zespołami pan grywał?
 
A.R.: Nie łatwo to sobie szybko przypomnieć… Ale często grywałem koncerty rozrywkowe bądź popularne, z orkiestrami filharmonicznymi. Taki występy cenię sobie szczególnie wysoko, bo muzycy symfoniczni muszą się „przestrajać” na nietypowy dla siebie repertuar, a dla mnie to jest chleb powszedni. Nie zawsze jednak tak bywało. Wykształcenie „odebrałem” typowe, uwieńczone dyplomem ukończenia wydziału instrumentalnego Wyższej Szkoły Muzycznej w Łodzi. Nie było wtedy jeszcze kierunku poświęconego muzyce rozrywkowej, takiego, jaki teraz istnieje w PWSM w Katowicach. Były to bowiem lata pięćdziesiąte i muzyka rozrywkowa nie miała jeszcze wstępu w progi wyższej uczelni.
Tak więc kształciłem się zupełnie „poważnie” i dopiero praca w orkiestrze radiowej zmusiła mnie (nie bez przyjemności), do przestawienia się na muzykę rozrywkową. Nie raz co prawda budzą się we mnie liczne tęsknoty za repertuarem poważniejszym… i niezmiennie mnie on zachwyca.
 
I.G.: Repertuar, to rzecz bardzo ważna dla artysty, ale wielcy kompozytorzy nie byli specjalnie szczodrzy w komponowaniu na trąbkę, a więc i nie ma chyba szczególnej obfitości wielkiej literatury. Czy zatem nie większe pole do popisu daje muzyka rozrywkowa?
 
A.R.: I tak i nie. Repertuar klasyczny nie jest mały, lecz bardzo trudny, a zatem rzadko grywany i co za tym idzie, niezbyt znany. Praca nad trudnym dziełem, które się raz czy dwa wykona na estradzie, nie daje pełnej satysfakcji. Może to zabrzmi niezbyt elegancko, ale odważę się powiedzieć, że w muzyce rozrywkowej można trochę mniejszym nakładem pracy uzyskać – może tańszą – ale miłą sercu popularność…
 
IG.: To oczywiście nie przeszkadza, że ma pan w repertuarze np. bardzo trudny koncert na trąbkę z orkiestrą Józefa Haydna
 
A.R.: To pomaga grać muzykę rozrywkową.
 
I.G.: Właśnie. Jakie kryteria działały przy wyborze repertuaru rozrywkowego? Gra pan i nagrywa przecież znacznie więcej niż zachowuje w repertuarze. Działa więc jakiś system selekcji…
 
A.R.: Na początku jest to zawsze dzieło przypadku. Tak jak powiedziałem, bardzo lubię grać i był czas, gdy działo się tak, jak z pierwszymi lekturami – czyta się wszystko co wpadnie w rękę, a potem przychodzi dopiero wybieranie i ocena wartości. Nadal jednak uważam, że granie – to jest życie. Zawsze bardzo lubiłem grac utwory odbiegające na pozór od repertuaru trąbkowego. Np. Utwory wokalne, czyli aranżacje pisane dla piosenkarzy czy pieśniarzy. To mnie nauczyło grać przyzwoicie kantylenę, a jak mawiają niektórzy wielcy – „pielęgnować frazę”.
 
I.G.: Upłynęło już ponad 20 lat, gdy pierwszy raz zasiadł pan za pulpitem trąbki w radiowej orkiestrze.
 
A.R.: Pierwszy raz z radiową orkiestrą zagrałem na estradzie w 1958 r. Był to koncert na trąbkę Harry’ego Jamesa . Estradowe życie zacząłem jednak nieco wcześniej, w 1955 r., jeszcze jako uczeń liceum muzycznego. Zostałem wtedy solistą audycji szkolnych organizowanych przez Filharmonię Łódzką. Przyjmował mnie do tej pracy znakomity popularyzator muzyki i powszechnie znany autor audycji telewizyjnych, pan Janusz Cegiełła.
 
I.G.: W tej chwili częściej pulpit instrumentalisty zamienia pan na pulpit dyrygencki. Czy to zmiana zainteresowań?
 
A.R.: Staram się w muzyce robić to wszystko, co mogę i umiem. Co prawda dyrygentury nie studiowałem, ale uczyłem się szeregu przedmiotów dla dyrygenta nieodzownych, jak choćby czytanie partytury czy instrumentacja.
Moje dyrygowanie wyszło bezpośrednio z małego, cichego hobby, które uprawiam już lat 13, a które nazywa się komponowaniem muzyki dla filmów krótkometrażowych. Mam na swym koncie ilustracje do ponad 70 filmów oświatowych i rysunkowych. Całą tę muzykę, którą napisałem, dyrygowałem także podczas nagrań i to mi dało podstawy warsztatowe. Potem wyszła propozycja od dyr. Henryka Debicha, żeby stanąć i przed radiową orkiestrą w roli dyrygenta. Ponieważ wiele lat siedziałem z drugiej strony pulpitu, wydaje mi się, że sporo spraw związanych z prowadzeniem orkiestry zrozumiałem nienajgorzej. Pomaga mi także praktyka pedagogiczna, bo i to konto mam także obciążone…
 
I.G.: To ciche hobby – jak nazwał pan pisanie muzyki filmowej – wcale nie jest takie ciche. W maju br. Jury VI Ogólnopolskiego Festiwalu Filmów dla Dzieci i Młodzieży przyznało panu nagrodę specjalną za muzykę do filmu Fakir.
 
A.R.: Muzykę do Fakira reżyserowanego przez p. Stanisława Śliskowskiego w łódzkim „Se-Ma-forze”, pisałem kilka lat temu. Była to ciekawie zrobiona sprawa. Śliskowski to wspaniały pasjonat. Gotów jest nauczyć sianowego zawodu, by przy pracy być maksymalnie samowystarczalnym. W wypadku „Fakira” ukończył kurs spawania, żeby potem samemu z różnych gwoździ, szpilek, blaszek i drutów kolczastych zrobić wszystkie potrzebne do filmu akcesoria. Fakir jest bardzo piękny plastycznie i aż dziw bierze, że dostał nagrodę tylko za muzykę. Z ta muzyką też wiąże się pewna ciekawostka warsztatowa. Zazwyczaj muzyka powstaje postsynchronicznie, tzn. pisze się „pod” skręcone już filmy. Tym razem było odwrotnie – najpierw muzyka, potem ujęcia filmowe. Jest to system bardzo pracochłonny, ale dający kompozytorowi i reżyserowi możność osiągnięcia jednolitej koncepcji.
 
I.G: Co na filmowej ścieżce było przed Fakirem?
 
A.R.: Pierwsze ilustracje muzyczne pisałem dla Wytwórni Filmów Oświatowych w Łodzi. Najwięcej zrobiłem ich do filmów reżyserowanych przez Józefa Skrobińskiego. Miałem też okazję współpracować z Włodzimierzem Puchalskim przy dwóch filmach ze znakomitego cyklu Wielkich łowów. Niestety, żaden z tych reżyserów już filmu nie nakręci. Pisałem też kiedyś muzykę opartą na sygnałach myśliwskich. Wspominam o tym dlatego, że myślistwo to moje drugie ciche hobby.
Pisanie muzyki filmowej daje mi wiele i z tego względu, że poznałem wielu reżyserów a zatem wiele modeli twórczej pracy i różne sposoby pojmowania muzyki i sztuki w ogóle.
 
I.G.: Główni adresaci filmów, przy których pan pracuje, to młodzież i dzieci. Jak wiem, ostatnio zajmuje się pan Włóczykijem, Paszczakiem, panną Migotką – jednym słowem bohaterami Muminków.
 
A.R.: Tak. Serial o Muminkach reżyseruje p. Lucjan Dembiński w łódzkim „Se-Ma-Forze” w koprodukcji z wiedeńską wytwórnią „Jupiter”.
Gotowych jest już 17 odcinków filmu. Nastrojowość, ładunek poezji zawarte w opowiadaniach o skandynawskich trollach są tak swoiste, że bardzo trudno jest oddać je w muzyce. Ten spokój, jasność i atmosfera, w której nawet groza nie jest grozą, rozpacz nie jest rozpaczą, a tylko radość jest na pewno prawdziwa – to wszystko wymaga niesłychanej uwagi i właściwego wyważenia spraw muzycznych.
Niczego nie wolno „przedobrzyć”, niczego nie wolno zagęścić. Wspomnę jeszcze, że uzyskanie opcji na kręcenie Muminków to sukces dla „Se-Ma-Fora” niemały, bo wiele wytwórni na świecie ubiegało się o prawo nakręcenia serialu, lecz autorka książek o Muminkach – p. Tove Jansson po obejrzeniu próbek nie udzielała zezwolenia na produkcję. Zaakceptowała tylko propozycje „Se-Ma-Fora”, a więc nie jest źle…
 
I.G.: Dziękują za rozmowę posłużę się cytatem z listu dołączonego do nagrody za Fakira: „Niech towarzyszy panu popularność i sympatia widowni dziecięcej, a sukcesy niech będą dodatkową zachętą do pracy, przynoszącej radość i szczęście dzieciom”.
 
Z Andrzejem Rokickim rozmawiała Ilona Grzesiak
„Kalejdoskop”
Andrzej Rokicki - Muzyk, pedagog
Biografia
O twórcy
Wspomnienia
Wywiady
Zdjęcia