Wybrany fragment książki
Pstrąg Studencki Teatr Satyry
„Dyliżans satyry”
Jesienią 1952 roku na obu filologiach UŁ – polskiej i rosyjskiej – powstał zespół, który dziś nazwalibyśmy estradowym lub kabaretowym. Prezentowano teksty własne i obce na tematy aktualne. Pierwsze dotyczyły życia studenckiego, drugie – zgodnie z odgórnymi zaleceniami – gromiły kapitalizm, imperializm itp. Obrzydliwości. W tej mierze zapewniono „Dyliżansowi” gotowe teksty wydawane w broszurach dla zespołów amatorskich przez „Czytelnika” w nakładach 250 tys.! Autorami byli najlepsi polscy satyrycy. Jeden z tych utworów pt.
Pies z kulawą nogą znalazł się w pierwszym montażu „Dyliżansu” pt.
BBC, czyli Bażant, Bikiniarz, Chuligan.
Autorzy studenccy wypełniali resztę tego i następnych programów „Dyliżansu” (
Ze świeczką przez UŁ,
Przekładaniec sylwestrowy, czy
Przejażdżka satyryczna) własnymi piosenkami, black-outami i monologami. Kolejne programy były pokazywane w auli UŁ, a także na miejskich estradach w ramach różnych festynów.
Jakkolwiek instruktorzy kulturalni obu organizacji, odpowiedzialni za prawidłowe kształtowanie postaw ideowych studenckich mas, zalecali nasycenie programów treściami z codziennego życia studentów, to, co w sumie prezentował „Dyliżans”, nie bardzo się podobało. Dowodem pełen tłumaczeń artykuł
Marka Lusztiga zamieszczony w „Głosie Uniwersytetu” (1953 r.). Warto nań zerknąć, by wczuć się w atmosferę tamtego czasu:
„…Od chwili powstania naszego kolektywu ambicją kierownictwa było: wszystko robimy sami. Dotyczy to tekstów, piosenek oraz opracowania muzycznego. Staraliśmy się również zerwać z tzw. schematyzmem. Wychodziliśmy też z założenia, że satyra studencka nie tylko powinna pobudzać do śmiechu, ale również tępić przejawy zła i wychowywać nowego człowieka. Dlatego też każda scenka wystawionego programu kończyła się skondensowaną pointą, wypowiedzianą bądź przed kurtyną przez narratora, bądź przez usta występujących postaci. Sięgnęliśmy wreszcie do nowych tematów. Tu jednak popełniliśmy błąd: kierownictwo zespołu składające się całkowicie z filologów sięgnęło wprawdzie do tematów nowych, ale za to czysto literackich, związanych ze studiami filologicznymi. Tu staje przed nami poważne zadanie. Chodzi o to, by znaleźć wspólny język i „od-filologizować” teksty, uczynić je dowcipnymi dla wszystkich. Nad programem, który przedstawiliśmy na Festiwalu pracowaliśmy około miesiąca . Wszystko robiliśmy sami, bez pomocy instruktorów. Zespół w liczbie 20 osób borykał się z dużymi trudnościami technicznymi. Program nasz wymagał prób przy kurtynie i mikrofonie, w zupełnej ciszy. Tymczasem jedynym miejscem prób była świetlica Komitetu Uczelnianego ZSP, gdzie przy Nieustannym gwarze, odgłosie skaczącej piłeczki ping-pongowej, próby nie dawały należytego rezultatu (…) Należy tutaj podkreślić wzorową postawę na próbach kolegów
Andrzeja Wojciechowskiego,
Jadwigi Sylwestrowicz,
Barbary Rosołówny, którzy włożyli dużo pracy w przygotowanie programu (…) Celem wykrycia braków i podniesienia poziomu zespołu zorganizowaliśmy naradę roboczą naszego kolektywu ze studentami UŁ. Wszystkie uwagi po głębokim ich przemyśleniu postanowiliśmy wprowadzić w życie.”
Marek Lusztig
Zespół „Dyliżans” stanowić musiał grupę dość podejrzaną. Niby wyśmiewają „Głos Ameryki” ale robią to przecież z towarzyszeniem muzyki jazzowej. Parodiują bikiniarzy tańcząc boogie-woogie, ale tańczą! Śmieją się z umieszczenia krat w akademiku między częścią męską i żeńską. A naprawdę ośmieszają rektora, szydzą z organizacji ZMP, studenckiego samorządu! W sumie podrywają autorytet kierownictwa uczelni. Niedobrze wyglądał też sam skład personalny „Dyliżansu”. Zespół muzyczny stanowiła trójka jazzowych „Melomanów”:
Jerzy Duduś-Matuszkiewicz i
Witold Sobociński ze Szkoły Filmowej oraz
Andrzej Wojciechowski z rusycystyki UŁ. Żeński tercet wzorowany na Siostrach DO-RE-MI prowadził
Marek Lusztig. Wśród wykonawców byli studenci prawa:
Wiesław Wilk (grał już w filmie
Pierwszy start) i
Wiktor Górecki, specjalizujący się w "parodiowaniu" piosenek
Armstronga i boogie-woogie. A te ich stroje na co dzień! Wąskie (22 cm!) spodnie, buty na słoninie, czasem nawet samodziałowe marynarki, pstre krawaty, czarne swetry, andersowskie berety, battle-dressy (co prawda z darów UNRA, ale zawsze amerykańskie), nawet skórzane serdaki angielskich motocyklistów. To drażniło tzw. ortodoksyjny aktyw. Walka trwała na zebraniach i na łamach uczelnianego pisma „Głos Uniwersytetu”. Życie bowiem biegło swoją drogą, a surowe zalecenia organizacyjne swoją.
„Dziadkowa ballada o kracie”
Co się zdarzyło – mówią ludzie wszystkie
w Akademickim Domu na Bystrzyckiej.
Dziadek coś powie w związku z tematem –
Chodzi o kratę.
W Akademickim Domu znakomitym
Mieszkają chłopy wspólnie i kobity.
Całkiem niczego razem im się żyje
W tem kolektywie.
Słowem: sielanka. Aż jedni – marksiści –
w trzęsących portkach do rechtora przyśli.
„Nas tam po nocach duchy – mówią – straszą.
Strasznie hałaszą.
Na korytarzach i na schodach – duchy.
Jęki grobowe, westchnienia, łańcuchy,
Jęczenia, piski, śmichy słychać było.
Strasznie niemiło.”
Więc ciemną nocą rechtor z kropidełkiem,
krzyżem i wody święconej kubełkiem,
skrył się w DeEsie, mówiąc: „duchom trzeba
pomóc do nieba.”
Jakoś, gdy północ wybiła na wieży,
jedna duszyczka korytarzem bieży.
Zgrabna bestyjka, ale chyba z USA:
znać po desusach.
Tuż za nią druga, trzecia, czwarta stąpa.
Dusz toaleta coraz bardziej skąpa.
Wlazły w drzwi jedne – i jęki okrutne
słychać pokutne.
A rechtor myśli: „Pierwsza Cecylia,
druga bruneta Magdalena Maryja,
bo zza drzwi jęki płyną w onej modzie:
„mój ty Herodzie!”
Trzy razy rechtor przeżegnał się z trwogi,
kury zapiały, rozwarły się progi,
a w nich stanęły rozdziane okrutnie
dusze pokutne.
Rechotr kropidłem jak się nie zamachnie!
„Ja was wyświęcę!” – one płaczą „Ach, nie!”
(Święconej, diabeł, siedząc w ciele młodym
Boi się wody).
„Żeby rozdzielić te nieczyste dusze,
kratę tu wstawić – mówi rechtor – muszę”.
Dziewice z dziećmi już tryskają łzami
Za tatusiami.
Mają już kratę i w tego wyniku
w sklepach eMHaDe zabrakło pilników.
A na Bystrzyckiej rosną teraz dziarskie
kadry ślusarskie.
Wiesław Machejko