Andrzej Grun
Grafik, historyk sztuki, publicysta
Felietony
ID-002142.doc
 
1993-MM-DD
Śmierć dobrego smaku
 
Naturalnym dążeniem człowieka jest dążenie do piękna i do harmonii. Bardziej lub mniej świadomie towarzyszy ono ludzkości od jej zarania i poniekąd wyznacza jakość jej człowieczeństwa. Nasz wiek – jak żaden dotychczas – determinowany był rewolucyjnymi dążeniami estetycznymi. Pragnieniem artystów, myślicieli, wizjonerów było, by człowiekowi żyło się w nowoczesnej erze – NOWOCZEŚNIE. I cóż z tego wyszło?
Żałosna sprawa – panowie filozofowie i panowie artyści.
Nic.
Nad niemieckimi miastami smukłe wieże dumnych katedr. Na wzgórzach, wzdłuż Loary Zamki ze snu o potędze i chwale. W parkach, które mogą być wzięte za ogrody raju, pałace takiej piękności, że niewiarygodne. Budynki klasztorne o proporcjach tak łagodnych i wyważonych, że już samo patrzenie na nie sprawia, iż stajemy pogodzeni z przeznaczeniem… i czasem. Małe kamieniczki na obrzeżach rynków, przytulone do siebie ciasno, jakby bały się wpuścić między siebie jakiegoś intruza z innego świata, a każda z nich ma własną fasadę – własną, niepowtarzalną twarz…
Romańszczyzna, Gotyk, Renesans, Barok, Secesja. Dzieła architektury, obrazy, rzeźby, przedmioty artystyczne i codziennego użytku. Wprawiają nas w zachwyt, podziw, w uniesienie. Jakież kiedyś to życie było inne, skoro po nim pozostały takie dzieła i takie przedmioty…
Jacyż wspaniali ludzie je stworzyli! I dla jak wspaniałych! To prawda. Ale tych wspaniałych było bardzo, bardzo niewielu…
Jeszcze około 1830 roku jedynie 5% ludności Europy mogło korzystać w pełni ze standardu cywilizacyjno-kulturalnego swoich czasów. 35% posiadało skrzynie z drewna jodłowego, trochę odzieży i niewiele ponad 60% nie poosiadało nic, co stanowiłoby trwałą wartość. 60% żyło w nędzy i ubóstwie. Bo nędza i ubóstwo, głód i śmierć, wojny i zarazy były obliczem czasów, w których wznoszono strzeliste wieże katedr i rzeźbiono rozłożyste fasady barokowych pałaców. Na wsiach mieszkało dwie trzecie ludności, lecz dziewięćdziesiąt procent produkcji pochodziło z miast. Te liczby dają jakiś obraz…
A na wsi? Barłóg ze słomy w chałupie z gliny i wikliny, z kamieni zlepionych kiepską zaprawą albo obetkanych mchem, miska drewniana lub gliniana, kołki na odzienie – ot i cały majątek. Drewniane chaty; skrzynie drewniane mieli bogatsi gospodarze, ale i one padały często ofiarą płomieni, które topiły przy okazji cynowe miski. Przyroda, zarazy i wojny wyznaczały rytm życia w średniowieczu ogromnej większości populacji europejskiej, nad którą górowały i panowały zamki, katedry, pałace. I to był „inny świat’. We wszystkich możliwych znaczeniach tych słów. Ich mieszkańcy raz mieli więcej pieniędzy raz mniej, ale mieli je zawsze. I oni to stanowili klientelę warsztatów cechowych, wytwarzających rzeczy piękne i rzeczy użyteczne – a użyteczne też, w tamtych czasach, musiały być piękne… Z kolei kodeksy cechowe strzegły równowagi ekonomicznej i interesów rzemieślników. Regulowały bardzo rygorystycznie wszystko – od jakości i artyzmu produktu – do sposobu życia mistrzów i czeladników…
Tej kulturze rzemieślniczej śmiertelny cios zadała rewolucja francuska. Zniesione zostały przywileje i prawa cechowe, tak samo jak przywileje szlacheckie i urzędnicze. Historyk Wolf J. Siedler tak to ujmuje: „Pojawiły się warsztaty zatrudniające dziesiątki, ma w Paryżu i Londynie setki czeladników, które swą masową, fabryczną produkcją zaspokajały popyt na rynku. Niegdyś czeladnik pracował dziesiątki lat w warsztacie mistrza, teraz zaś usamodzielniał się w bardzo krótkim czasie – był wprawdzie wolny jako rzemieślnik, lecz nie mógł czuć się bezpieczny w sensie materialnym i duchowym. W ciągu niewielu dziesiątków lat, wraz z reformą organizacji produkcji, załamał się także związek rzemiosła z tradycją.”
I na koniec pojawił się potwór. NUWORYSZ! Zaczęto przybijać brązowe ozdoby tam, gdzie nie były one wcale potrzebne, porcelanę złocić ponad miarę, a szlachetnym, surowym nogom bidermaierowskich stołów dorzeźbiać lwie łapy… Burżuazja chciała się pokazać i żądała przepychu. Prestiż, prestiż, prestiż… Okazała musiała być moda kobieca, a mężczyźni budowali okazałe domy… To, co się miało – musiało być widoczne, i najlepiej żeby błyszczało. Producent bez oporów dostosowuje się do gustów klienta – a jeden wart drugiego.
Niejednokrotnie – w późniejszych czasach – zwalono winę za upadek gustów na maszyny. „Maszyny były niewinne, one także z równą łatwością produkowały poręcze gładkie jak rzeźbione. To duch znikczemniał i nigdy nie odzyskał swej utraconej niewinności.” (W.J. Siedler)
Potem nadeszła era przemysłu i wraz z nią nowe problemy estetyczne. Ale dobry smak nie powrócił. Umarł dla Europy bezpowrotnie – i nie tylko dla niej.
 
Andrzej Grun
„Kalejdoskop”
 
 
 
 
 
 
ID-002143.doc
 
RRRR-MM-DD
Koń na biegunach
 
Jakże smutne byłoby dzieciństwo bez ukochanej lalki, kowbojskiego rewolweru, konia na biegunach czy gry w „chińczyka” lub w „halmę”. Niezależnie od zamożności, szerokości geograficznej i epoki – dzieci zawsze miały swoje zabawki. Najstarsze z nich archeolodzy znajdują w prastarych kulturach. Zabawki znano w Mezopotamii, Egipcie – gliniane laleczki, zwierzęta… Wykonane ze wzruszającą prostotą były bez wątpienia najwierniejszymi towarzyszami zabaw tak samo, jak dzisiejsze misie czy plastykowe laleczki. Nie tylko badania archeologiczne przynoszą nam wiadomości z tej dziedziny życia. Przekazy pisemne odnotowują powszechną obecność zabawek w starożytnych cywilizacjach. Wynalazcą grzechotki był matematyk i filozof grecki Archytas z Tarentu, przyjaciel Platona. Skonstruował ja na użytek gromadki, dość licznej zresztą, własnych dzieci. Grzechotki szybko zdobyły sobie uznanie maluchów i handlarzy… Grzechotka przeszła zresztą swoistą ewolucję. Nigdy nie przestając być zabawką, służyła w średniowieczu stróżom miejskim, którzy przy jej pomocy obwoływali się wzajemnie w czasie nocnych wędrówek. W Polsce w XVII wieku używana była w procesjach świątecznych, w zastępstwie dzwonów kościelnych i nazywana była trajkotką, klekotką lub chrząszczem. Grzechotki spełniały też rolę odstraszycielek złych duchów.
Podobnie magiczną rolę pełniły w dawnych kulturach lalki ;lepione z gliny, odlewane z brązu, rzeźbione w drewnie, szyte ze szmatek… Bawiły się nimi małe dziewczynki, ale jednocześnie dorośli wierzyli na przykład, że w takich lalkach zamieszkują po śmierci członkowie rodziny, wobec czego otaczano te małe figurki szacunkiem, karmiono je, myto i ubierano. Albo też kłuto szpilkami, żeby komuś innemu coś złego się przydarzyło!...
W czasach baroku modne były lalki porcelanowe, zwane farfurowymi, a także lale norymberskie, pięknie malowane. Jak dalece „zadomowione” były owe lalki w kulturze tamtego czasu, świadczy powiedzenie „kukła norymberska” określające piękną, lecz próżną pannę, pięknego lecz lekkiego w swych obyczajach młodzieńca…
Zwyczajem powszechnym w sarmackiej Rzeczypospolitej było obdarowywanie dzieci za pilność i układność „kukiełkami” – słodkimi bułeczkami w kształcie lalek, do wypieku których służyły specjalne formy. Dziś lalki chodzą, mówią, śpiewają, zamykają oczy, a nawet moczą pieluszki... Lecz nadal są ukochanymi, nieodłącznymi towarzyszkami najwcześniejszych lat dziewczęcych.
Inna grupa zabawek to… „ołowiane żołnierzyki”. Piszę w cudzysłowie, jako że nie są już one ołowiane, a plastykowe. Ale kiedyś były robione ze stopu ołowiu i cyny. Historia ich jest bardzo stara i od wieków chłopcy - nie tylko, bo dorośli też do nich chętnie wracali – bawili się nimi, rozgrywając na stołach czy podłogach całe batalie. O ołowianych bohaterach jest baśń Andersena – o jednonogim żołnierzyku, który był wierny i nieustraszony, jak prawdziwy żołnierz. O papierowym śpiewa w balladzie Bułat Okudżawa… Dziś w kiosku „Ruchu” można kupić plastykowych Indian, żołnierzy różnych epok i w różnych mundurach. Pamiętam, że za czasów mojego dzieciństwa jeszcze sprzedawano formy do odlewania żołnierzy – ileż to było frajdy, gdy z żeliwnej formy wyrzucało się do miski z wodą księcia Józefa Poniatowskiego, Napoleona, grenadiera, ułana… Czasem zdarzało się, że z braku ołowiu, wychodził ułan bez głowy lub tylko pół grenadiera…
O zabawkach można by właściwie nieskończenie. Jak o miłości. Bo też zabawki, to były przecież nasze pierwsze miłości i pierwsze, związane z nią cierpienia i smutki. Cóż za tragedia to była, gdy ukochanemu misiowi urwała się noga albo gdy pękła buzia celuloidowej lalce… Ale onegdaj byli ludzie, którzy potrafili te straszliwe szkody naprawiać. I dzisiaj, na całe szczęście też są…
W Anglii, w Windsorze mieści się wspaniała kolekcja, królewska kolekcja lalek; wielki zbiór z całego świata wciąż uzupełniany. Znaleźć tam można również lalki w strojach krakowskich i łowickich. Co roku w jakimś mieście na świecie odbywają się wielkie targi zabawek (Londyn, Tokio). Królują tam mechaniczne, elektronowe, komputerowe zabawki, przeważnie produkcji japońskiej. Współczesna technika wkroczyła w tę dziedzinę. Mali chłopcy nie chcą już dzisiaj bawić się w Indian. Wola być Gagarinami, Marsjanami albo – w najgorszym wypadku – programistami komputerów…
 
„Dziennik Łódzki” nr 36 (125550)
Andrzej Grun - Grafik, historyk sztuki, publicysta
Biografia
Felietony
Grafiki
Odgłosy
Recenzje
Wspomnienia
Zdjęcia