ID-002149.doc
RRRR-MM-DD
Szkice z podróźy
W latach 1974-1976 przewędrował Andrzej Grun ze szkicownikiem Francję, Anglię i Niemcy... Powstała z tego wojażu spora kolekcja grafik. Wiele z nich można spotkać w mieszkaniach Jego przyjaciół i znajomych. Przypomnijmy i my te zapomniane grafiki sprzed 30 lat.
Grafik, historyk sztuki, publicysta. Urodzony 30 sierpnia 1939 r. w Łucku na Wołyniu. W podtekście tego zapisu jest pierwsza wędrówka z rodzicami przez zieloną granicę z Wołynia do Warszawy, potem, po upadku Powstania z matką na czeskie pogranicze do ojca, który był tam dowódcą strażnicy WOP... Potem do Gliwic, do Krakowa na UJ, gdzie studiował historię sztuki - na koniec do Gdańska, gdzie studiował w pracowniach
Piotra Potworowskiego i
Jacka Żuławskiego... Potem do Łodzi.
I tu rozpoczął Andrzej Grun swoją kolejną wielką podróż. Artystyczną podróż przez biel i czerń grafiki, przez barwy projektów, przez klimaty i nastroje Sztuki. Każda taka podróż to kolejna wystawa - a miał ich w swoim życiu kilkadziesiąt - wystawa odkrywająca nowe strony świata, nowe horyzonty i pejzaże.
Z kręgu dziennikarskich doświadczeń zrodziła się także inna podróż-przygoda Andrzeja Gruna. Podróż poprzez szpalty i łamy czasopisma - tygodnika "Odgłosy", w którym artysta był kierownikiem graficznym. Zwieńczeniem tej artystycznej przygody była niewielka wystawa w łódzkim Klubie Międzynarodowej Prasy i Książki (1973 r.). Ten pośpieszny, nerwowy brulion graficzny był zapisem bardzo charakterystycznym, najlepiej określającym nerwowość i pośpiech naszego czasu.
Natomiast w swoich grafikach Andrzej Grun gromadził swoistą artystyczną silva rerum. Żart obok refleksji, kolorową fotografię obok czarnej kreski, poetycką metaforę obok gazetowego dowcipu... I miał rację, ponieważ w tym pomieszaniu spraw, konwencji i nastrojów - metafory i prostego żartu, refleksji i kpiny - mieści się cały urok i dotkliwość świata, który Andrzej Grun utrwalał na białym kartonie.
Podróże Andrzeja Gruna skończyły się ostatecznie i boleśnie 5 kwietnia 1999 r. na progu kolejnej wiosny. Odszedł na chwilę od zgiełku rozmów toczonych przez przyjaciół - i już nie wrócił. Raczej zasnął niż umarł. Pozostawił po sobie barwne wizje swojej sztuki i równie barwną legendę.
Jerzy Wilmański
ID-002150.doc
1984-MM-DD
Fryzury
Czym były
Fryzury - cykl rysunków publikowanych przez Andrzeja Gruna w latach siedemdziesiątych i osiemdziesiątych? Żartem? Metaforą? Recenzją? Fraszką? A może to były po prostu rysowane felietony?
Tyle, że zamiast słów autor operował kreską czasem tylko wspierając ją słowem?
Fryzury Andrzeja Gruna były bardzo dziennikarskie, ale ich wieloznaczność często niepokoiła i oburzała tzw. stróżów moralności, których nigdy nie brakowało, podobnie jak dziś. I choć jest pozorna sprzeczność między dziennikarską dosłownością ,a wieloznaczną metaforą - rozwichrzone
Fryzury Gruna zawierały w sobie obie te cechy... W jednym i tym samym rysunku różni odbiorcy ujrzeć mogli: prosty żart, wieloznaczną aluzję, złośliwą satyrę, poetycką metaforę...
Fryzury były aktualnym komentarzem do tamtej rzeczywistości, której już nie ma... Ale komentarz przekornego artysty jakoś ją uwiecznił.
Jerzy Wilmański
ID-002151.doc
1973-MM-DD
Glosa dla przyjaciół
Andrzejowi Grunowi i
Andrzejowi Hamplowi
Bieg aż do świtu do granic ulewy
przeraźliwie dzwoniącej w parapety leków
Okrutne zabawy grane przeciw sobie
wyplute razem z żółcią za progiem poranka
Jaki wyrok nam czyta nasze przerażenie
A może to inicjacja w światy niepojęte
może sens może bezsens a może przegrana
jak makatka z paciorków z małych klęsk utkana
Zbyt małych
jak na heroizm tych porannych lęków
Może to wszystko zgrywą w scenografii strachu
co nie uwzniośla wcale a tylko upadla
i u kresu alejki kopiec wilgotnego piachu
ktoś nas poklepie zimną blachą szpadla
A pozostaną tylko przyjacielu drogi
proporczyki błazeńskie lata niepojęte
nie odciśnięte ślady na marcowym śniegu
i to wszystko czegośmy nie chwycili w biegu
ID-002152.doc
2004-MM-DD
Urodził się na Wołyniu, dorastał nad czeską granicą, malarstwo studiował w Sopocie w pracowni Piotra Potworowskiego, resztę życia spędził w Łodzi, a pochowano go w Pabianicach. Poznaliśmy się w Toruniu w hotelu „Pod Trzema Koronami”, gdzie nas nie chciano przyjąć, bo byliśmy pijani. Andrzej był człowiekiem renesansowym: rysował, malował, pisał wiersze, projektował wystawy i wnętrza… W przerwach pił i kiedyś z filozofem Andrzejem Polkowskim ostrzelali z wiatrówki podwórko pewnej kamienicy przy Piotrkowskiej. Usadowili się na dachu jak snajperzy – niewykluczone zresztą, że myśleli, iż są nimi naprawdę. Wojenne pokolenie.
Był bohaterem wielu anegdot. Najzabawniejsza jest o tym, jak kiedyś będąc u znajomych, położył się zmęczony do łóżka, które wynajmował grający w jakimś filmie na Łąkowej –
Zdzisław Maklakiewicz. Aktor wrócił wieczorem z planu, też zresztą zmęczony, i zastał w swoim łóżku faceta z brodą. Zapytał: Kim pan jest, do cholery? A Grun odpowiedział: P…… się, jestem Maklakiewicz!
Żony Andrzeja były dziwne. Pierwsza uciekła od niego do Paryża, druga wzięła z nim ślub w Londynie, a rozwiodła się w Łodzi, trzecia: Ania Krzyżanowska, chyba kochała go naprawdę, ale też ją najbardziej zranił. Uciekła w końcu do Kanady.
Pod koniec życia bardzo cierpiał. Alkohol jest dobry, gdy się nam w życiu wiedzie – kiedy mamy kłopoty – zabija. Andrzej musiał opuścić swoją pracownię, w której przeżył pół życia. Przeniesiono go do małej klitki w starej kamienicy przy Składowej. Ciągle myślę, że nie zrobiliśmy dla Niego wszystkiego co trzeba było, ale sami byliśmy bez pracy, stosunków i perspektyw. Nie rozpakował nawet pudeł w swoim nowym domu. Na trzy dni przed śmiercią powiedział: - Ja tu, k…, nie będę mieszkał!
Na towarzyskie spotkanie u przyjaciół przyszedł ostrzyżony, w świeżej koszuli i marynarce, którą rzadko zakładał. Po paru wódkach wstał i poszedł do drugiego pokoju, żeby się położyć. Gdy do niego zajrzano – już nie żył. Lekarz pogotowia uznał, że umarł na serce. A tak naprawdę to Andrzej Grun (1939-1999) umarł na straszliwą rozpacz.
Jerzy Wilmański
Łódzkie portrety pamięciowe
Oficyna Bibliofilów
Łódź